Junkerdal Turistsenter – Umbukta Fjellstue
01 Sierpień 2017 – 07 Sierpień 2017
6 Dni
148 km
TOTAL: 1496 km
01 Sierpień 2017 (Wtorek) – przy szlaku E1, ok. 4 km za Lønsdal
Dystans: 15.6 km
Po mokrej nocy przyszedł mokry poranek, śniadanie zjedliśmy więc w namiocie. Około godziny 9 poszliśmy do recepcji, mając nadzieję, że będzie otwarta. A tam dalej głucha cisza i wszystko pozamykane. Staliśmy chwilę pod zadaszeniem, próbując dzwonić na numery telefonów z tablicy informacyjnej, ale nic z tego nie wyszło. Przeszliśmy się po parku i gdy napotkaliśmy pana krzątającego się przy domku, wyjaśniliśmy sytuację i zapytaliśmy o możliwość zrobienia prania. Pan wyjaśnił, że centrum jest zamknięte tak na dobre, ale on może nam użyczyć swojego klucza do otworzenia pralni, gdzie była pralka i suszarka na monety. Wymienił nam jeszcze pieniądze na monety i mogliśmy zacząć działać. Trochę chyba instrukcji obsługi nie doczytaliśmy (a i trudno było jak to po norwesku:) i po 10 minutach pralka się wyłączyła i za nic nie chciała ruszyć dalej. Wrzuciliśmy kolejne monety, nastawiając tym razem tylko na płukanie, a pralka dalej uparcie stała. Czas minął, monety wykorzystane a nasze pranie ani porządnie nie wyprane, ani nie wypłukane. Postanowiliśmy ręcznie wypłukać pranie w zlewie i włożyć chociaż do suszarki, aby podsuszyć trochę. Marcin płukał i wykręcał, a ja pobiegłam dookoła kempingu szukać drobnych na wymianę, po zdążyliśmy już pozbyć się wszystkich monet. Po kilku podejściach udało mi się zdobyć kilka monet i mogliśmy uruchomić suszarkę. Staliśmy tak, gapiąc się na nią, ale ta na szczęście zaskoczyła i zaczęła wirować i suszyć. Jak już byliśmy pewni, że wszystko działa jak należy, poszliśmy do kuchni i przyrządziliśmy obiad, bo już zrobiła się pora obiadowa. Ku naszemu zaskoczeniu pranie ładnie się dosuszyło i było odświeżone.
Mimo że była już godzina 14, postanowiliśmy zwinąć się i przejść chociaż kawałek. Jakby na potwierdzenie tego, że to dobra decyzja przestało nam padać. Oddaliśmy panu klucz, podziękowaliśmy i byliśmy gotowi do dalszego marszu. Od początku ostro pod górę, a jako że roślinność była mokra to i tak szliśmy w ubraniach przeciwdeszczowych, co trochę utrudniało chodzenie, bo grzaliśmy się od wewnątrz. Po niedługim czasie zrobiliśmy przerwę na kawę i jeszcze raz obgadaliśmy naszą sytuację jedzeniową. Sprawdziliśmy nasze położenie na mapie i trochę zmieniliśmy plany, postanawiając skrócić trochę kolejny etap, tym samym zwiększając racje żywnościowe, czego bardzo w tej chwili potrzebowaliśmy.
Dalej przyjemnie się szło i, mimo że późno dziś zaczęliśmy to i tak spory kawałek przeszliśmy. Krótko przed rozbiciem obozu spotkaliśmy grupę wędrującą wszerz Norwegii, w tym jednego Polaka. Chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy w swoje strony. Znów zrobiło się zimno, bo weszliśmy troszkę wyżej.
02 Sierpień 2017 (Środa) – przy szlaku E1, ok. 6 km za Krukkistua
Dystans: 31.6 km
Wstaliśmy dość wcześnie i po śniadaniu ruszyliśmy w drogę, stopniowo, ale cały czas pod górę. Najpierw przez las i bagna, a potem przez rumowiska, kamienie, skały, błoto pośniegowe. Była to mozolna wspinaczka, niby nie było stromo, ale szło się ciężko i wolno, i było coraz zimniej. W końcu wspięliśmy się na przełęczke i mimo że było zimno, to znaleźliśmy sobie miejsce przy jakimś większym głazie i zrobiliśmy przerwę na kawę, siedząc oczywiście w kurtkach puchowych.
Kilka kilometrów dalej zaczęliśmy schodzić ku dolinie i zaczęło się robić bardziej łąkowo, a wkrótce było już całkiem zielono i bardzo ciepło. Zeszliśmy do dużej rzeki, przekroczyliśmy ją mostkiem, i dalej podążając ścieżką idącą wzdłuż rzeki, zaczęliśmy rozglądać się za miejscem pod namiot. Trochę przez to dzień się nam wydłużył, bo jak to już często bywa, gdy nie szukamy, to pełno miejsc a jak szukamy, to nie możemy znaleźć. Wody i bagienek było dużo dookoła. W końcu doszliśmy do jednego z dopływów i tam przy brzegu rozbiliśmy nasz obóz.
03 Sierpień 2017 (Czwartek) – przy szlaku E1, ok. 10 km za Bolna
Dystans: 32.6 km
Poranek był ciężki, zwłaszcza dla Marcina, który, prawdę mówiąc, już dawno nie miał tak złego początku dnia. Od rana szliśmy ostro pod górę. Dało się we znaki ogólne przemęczenie, trochę niedojedzenie, ogólny brak sił, bo i jedzenie nie do końca nas napełniało. To wszystko się skumulowało i jak jeszcze musieliśmy założyć przeciwdeszczówki, przelało czarę goryczy. Zrobiliśmy wczesną przerwę na kawę, a raczej, żeby mentalnie odpocząć. Akurat przestało padać. Podyskutowaliśmy, zapiliśmy kawą, doprawiliśmy czekoladą i od razu lepiej się szło.
Doszliśmy do małej chatki Raudfjelldalskoia, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad. Dobry boeuf strogonow potrafi jednak postawić na nogi. Kilkadziesiąt metrów za chatką przekroczyliśmy koło polarne. Później szło się już dużo lepiej, było w miarę płasko, no i sucho. Zeszliśmy do Bolnastua, gdzie zjedliśmy drugi obiad, a że dobrze nam szło i pogoda dopisywała, to postanowiliśmy iść dalej. Wypatrzeliśmy na mapie, że kilka kilometrów dalej jest jakieś schronienie i chcieliśmy tam nocować. Nie za bardzo wiedzieliśmy czego spodziewać się po tych schronieniu, więc szliśmy z taką nutką niepewności, nie wiedząc, czy coś tam w ogóle będzie. Zmotywowani wizją noclegu w chatce, szybko dotarliśmy na miejsce oznaczone na mapie. A po chatce ani śladu, szukaliśmy i szukaliśmy, nastawiliśmy dokładniejsze współrzędne na GPS, weszliśmy w krzaki i przez bagna dotarliśmy do jakiegoś znaku, który wskazał nam to schronienie. Okazało się, że ta chatka to malutka lepianka, ukryta gdzieś na bagniskach. Szybko zdecydowaliśmy, że na tę noc wolimy jednak nasz namiocik:)
04 Sierpień 2017 (Piątek) – przy szlaku E1, Kvepsendalskoia
Dystans: 30.4 km
Po wczorajszym długim dniu zebraliśmy się odrobinę później i po dużym śniadaniu zaczęliśmy się naszą wspinaczkę. Cały czas dość łagodnie, ale konsekwentnie pod górkę. Naszą rozrywką ostatnimi dniami, było szukanie na mapie schronień i obieranie ich sobie za cel na przerwę kawową lub obiadową. Cały czas też liczyliśmy, że w końcu uda nam się trafić na jakąś chatkę pod koniec dnia, w której byśmy mogli przenocować.
Mimo że wspięliśmy się na około 1000 metrów, to nie czuliśmy tego, wokoło nie było ani odrobiny śniegu, tylko łagodne stoki porośnięte trawami. Szło się prawie jak po łące, a górki bardzo przypominały te walijskie. Wiało dość mocno i tylko to nam przypominało, że byliśmy wysoko w górach. Wdrapaliśmy się na 1200 metrów n.p.m i w chatce Corraskoia zrobiliśmy przerwę na kawę. Wykorzystaliśmy siłę wiatru i słońca i wystawiliśmy nasze śpiworki do osuszenia. Stały się z powrotem puszyste i leciutkie.
W porze obiadowej dotarliśmy do Virvasshytta, gdzie spotkaliśmy parę wędkarzy kończących swój kilkudniowy pobyt nad jeziorem. Pogadaliśmy chwilkę, oczywiście na tematy wędkowania. Wieczorem natomiast udało nam się trafić do Kvepsendalskoia i cieszyliśmy się, że w końcu będziemy mieli możliwość spędzenia nocy w takiej małej chatce. Po szybkiej kąpieli w rzece rozgościliśmy się w chatce na dobre. Marcin zaczął rozpalać piecyk. Niestety nie zauważył, że stały na niej świeczki, które szybko zaczęły topnieć i wkrótce chatka zapełniła się dymem z palonego wosku. Zamiast spokojnego wieczoru mieliśmy akcję walki z dymem, który wypełniał całą chatkę. Musieliśmy wietrzyć i próbować pozbyć się wosku, który cały czas parował. Doszła do tego walka z komarami, które chętnie wlatywały do środka korzystając z otwartych okien i drzwi. W końcu opanowaliśmy sytuację i mogliśmy usiąść i spokojnie zjeść kolację. Mimo wszystko jednak był to udany wieczór:)
05 Sierpień 2017 (Sobota) – przy szlaku E1, ok. 2 km przed Sauvasshytta
Dystans: 24.3 km
Noc w chatce, wbrew naszym oczekiwaniom nie należała do najwygodniejszych. Oboje nie mogliśmy się ułożyć na drewnianych ławach i wstaliśmy wcześnie trochę niedospani. Nie mogliśmy z rana się rozchodzić, ciężko nam się nogi podnosiło, a jeszcze do tego komary atakowały nas bez litości. Dlatego też trochę dłużej niż sądziliśmy, zajęło nam przejście kolejnego odcinka. Na przerwie obiadowej zaczął padać deszcz i w pośpiechu zakładaliśmy naszą płachtę biwakową, aby dokończyć obiad. Zwinęliśmy się i ruszyliśmy dalej w deszczu. Jako że ścieżka prowadziła przez las, krzaki i wysokie trawy, to zbieraliśmy sobą całą wodę i wkrótce byliśmy cali mokrzy. Tymczasem chmura wylała się rzewnym deszczem i poszła sobie w dal męczyć innych. Myśleliśmy, że trud tego popołudniowego odcinka będzie w dużym podejściu, a okazał się w jakości ścieżki – krzaki, bagna kamienie i mokro. Powoli szliśmy do przodu. Wieczorem zaczęliśmy wspinać się na przełączkę i tu pojawiły się śniegi i błoto pośniegowe, ale zniknęły krzaki i bagna. W butach już dawno chlupało i zaczęło się już zimno robić. Na przełęczy przywitał nas oszałamiający widok na wysokie góry norweskie, wart był każdej minuty tej mozolnej wspinaczki. Widoczność była fantastyczna. Niewiele już przeszliśmy tego wieczoru, wyszukaliśmy miejsca na namiot i zdążyliśmy się rozbić przed pierwszymi kroplami deszczu. Zimno odczuwalne, wszak byliśmy na około 900 metrów n.p.m. Miało to też swoje plusy, bo na takiej wysokości, zwłaszcza jak leżały śniegi to i komarów nie było.
06 Sierpień 2017 (Niedziela) – Umbukta Fjellstue
Dystans: 13.4 km
Przywitał nas przepiękny poranek z jeszcze lepszym widokiem. Aż chciało się wstać i iść. Zaczęliśmy dobrze i szybko doszliśmy do chatki Sauvasshytta, gdzie pogadaliby chwilę z tambylcami. Noc w chatce spędzała między innymi czteroosobowa norweska rodzinka, w tym dwójka dzieciaczków (5 i 6 lat). Później tego dnia jeszcze ich spotkaliśmy parę razy. Ścieżka była bardzo dobrze oznaczona i dobrej jakości, a jak zaczęliśmy schodzić, to śniegi ustępowały i pojawiało się więcej zieleni. Zatrzymaliśmy się na kawę przy rzece i tym razem w pogotowiu mieliśmy naszą płachtę biwakową. Przygotowaliśmy sobie miejsce pod skałą, gdyż widzieliśmy ciemne chmury na horyzoncie. Jak tylko pierwsze krople deszczu spadły na nasze głowy, narzuciliśmy płachtę na siebie i dopijaliśmy kawę już schowani. Dobre schronienie sobie wybraliśmy, a akurat nie dość, że się rozchlapało, to jeszcze grzmiało i błysnęło parę razy. Spokojnie wyczekaliśmy, aż przestało padać.
Jak zaczęliśmy się zwijać, dogoniła nas rodzina, którą spotkaliśmy wcześniej. Z podziwem patrzeliśmy, jak sprawnie idzie im przechodzenie przez rzekę. Najpierw ojciec przeszedł sam, zostawił swój plecak po drugiej stronie, wrócił, zabrał na barana pierwsze dziecko, wrócił, przeniósł na plecach drugie dziecko, pomógł żonie przejść i żwawo ruszyli dalej. To była szybka i zorganizowana akcja. Po kilku kilometrach dogoniliśmy ich i wtedy chwilę pogadaliśmy o rodzinnym chodzeniu, o wędkowaniu (bo oczywiście mieli ze sobą wędki) i tak ogólnie. Następnie my objęliśmy prowadzenie i chociaż szliśmy dość szybko, prawie cały czas mieliśmy ich w zasięgu wzroku. Byliśmy pełni podziwu dla całej rodzinki. Potem spotkaliśmy ich jeszcze raz, już w schronisku.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Umbukta Fjellstue i po krótkiej rozmowie dostaliśmy mały domek nad jeziorem w cenie namiotu. Zapłaciliśmy od razu noce, gdyż zakładaliśmy dłuższy postój na zorganizowanie większego zaopatrzenia. Doprowadziliśmy się do porządku i udaliśmy się do jadłodajni w schronisku, aby uraczyć się dobrociami, które tam serwowali. Najpierw zjedliśmy deser oczekując na obiad, potem danie główne, które wypełniło nasze brzuszki. Późnym popołudniem zrobiliśmy pranie, niestety ręcznie, bo pralki nie było, ale było miejsce, gdzie ładnie można to wszystko było wysuszyć. Wieczór spędziliśmy przy kawie, do której pani dołożyła nam darmowe gofry i słodkie bułki. Mogliśmy na spokojnie obmyślać logistykę kolejnego etapu.
07 Sierpień 2017 (Poniedziałek) – Umbukta Fjellstue
Dystans: 0.0 km
Długo i solidnie wyspaliśmy się na miękkich materacach i spokojnie zjedliśmy śniadanie w naszym domku. Poprzedniego dnia poprzedniego udało nam się dogadać i załatwić transport do miasta. Pojechaliśmy z pracownikiem schroniska do Mo i Rana oddalonego o jakieś 35 km. On miał do załatwienia parę spraw oraz pocztę i zakupy do odebrania. Nas zostawił przed centrum handlowym i mieliśmy 2 godziny na zrobienie zakupów. Jako że mieliśmy listę przygotowaną, sprintem przeszliśmy przez supermarket, wrzucając do koszyka kolejne rzeczy z listy. Potem szybko do sklepu sportowego i kilkanaście minut później wyszliśmy z wędką i dwoma parami butów. Jeszcze nigdy tak szybko nie kupiliśmy butów, a te jak się później okazało, były bardzo dobrym wyborem. Resztę dnia spędziliśmy na pakowaniu, sortowaniu, przepakowywaniu, zapakowywaniu. Zrobiliśmy pyszny obiad i wieczór mieliśmy dla siebie. Marcin testował swój nowy sprzęt wędkarski, a ja uzupełniałam dziennik podróży.
O prostocie rzeczy – jak zwykłe kanapki z serem i pomidorem wyśmienicie smakują, jeśli przez długi czas jadło się tylko chrupką wasę; zwykłe rzeczy zyskują na wartości, gdy nie ma się do nich dostępu przez dłuższy czas.