Skjelbredtunet Campground – Rötviken
22 Sierpień 2017 – 27 Sierpień 2017
6 Dni
120 km
TOTAL: 1940 km
22 Sierpień 2017 (Wtorek) – nad jeziorem Laksjøen
Dystans: 16.0 km
Nastąpił całkowity zwrot akcji. Ranem jeszcze dosuszaliśmy pranie, wyczekując słońca, które było zapowiadane na dziś. Słońce się nie pojawiło, ale przynajmniej nie padało. Jeszcze przed wyjściem zrobiliśmy wczesny obiad, tak jak zakładaliśmy.
Niespiesznie zebraliśmy się i ruszyliśmy dalej, wiedząc, że czeka nas znów długi odcinek przełajowy. Najpierw szliśmy drogą szutrową, potem jakąś ścieżynką, no i w końcu weszliśmy w bagienka i lasy świerkowe, które zagęszczały się z każdym krokiem. I tu zaczęły się problemy. Na nawigacji mieliśmy tylko prostą jak strzała linię przewodnią na pustym tle, bez żadnych informacji dodatkowych. Map papierowych nie mieliśmy (bo zagubiły się razem z paczką), nie mieliśmy więc informacji o rzeźbie terenu i tym, co się znajduje dalej, widzieliśmy tylko to, co mieliśmy przed nosem. Kluczyliśmy między drzewami, posuwając się w żółwim tempie. Zniechęcaliśmy się z każdym krokiem, wiedząc, że czeka nas około 60 kilometrów takiego przejścia na przełaj. Ani trochę nas to nie bawiło. Stanęliśmy w lesie. Uszliśmy chyba tylko 2 kilometry i stwierdziliśmy, że to nie ma sensu, przebijać się tak przez krzaki, gęstwiny, w trudnym ternie, bez map, przy beznadziejnej pogodzie. Perspektywa kilku kolejnych dni takiej męczarni przeważyła szalę. To nie tak miało wyglądać, mieliśmy mieć przede wszystkim radość z chodzenia, no i z łowienia ryb, a tymczasem wędka tylko haczyła się o wszystkie możliwe gałęzie.
Zrobiliśmy odwrót, jako że jeszcze nie byliśmy zbyt daleko w terenie. Doszliśmy do drogi i cofnęliśmy się do jeziora. Tam na stoliku piknikowym w spokoju wypiliśmy kawę, dyskutując o zmianie charakteru dalszego odcinka. Chcieliśmy więcej czasu przeznaczyć na pobyt nad jeziorami, lasami, zajmując się grzybami i jagodami, nie martwiąc się, że musimy gdzieś gonić, bo jedzenia brakuje. Akurat dobrze się ułożyło, bo w okolicy było sporo dużych jezior i dróg, którymi można było wzdłuż nich podążać. Skierowaliśmy się więc ku Szwecji i jeziorom. Na początek ładną leśną drogą, która była też ścieżką rowerową. Szliśmy wzdłuż jeziora Laksjøen, wypatrując grzybów. Doszliśmy do schronienia i zatrzymaliśmy się na obiad i wędkowanie. I tak idąc niespiesznie, radując się chwilą, wyszukaliśmy sobie przepiękne miejsce pod namiot. Trochę musieliśmy przebić się przez krzaki, ale doszliśmy do ładnego cypelka, gdzie rozbiliśmy namiot na skale, przy głębokiej i ciemnej wodzie.
23 Sierpień 2017 (Środa) – nad jeziorem Holden, ok. 20 km przed Mebygda
Dystans: 30.0 km
Wcześnie się obudziliśmy, ale nie po to, aby wyruszyć, ale po to, aby z rana powędkować. Po śniadaniu Marcin poszedł nad wodę, a ja siedziałam w namiocie, probując zaplanować dalszą trasę. Okazało się, że taki spot nam się trafił, że był nawet darmowy Internet! Po krótkim czasie Marcin wrócił, niestety bez ryby, więc postanowiliśmy iść dalej. Zwinęliśmy się sprawnie i ruszyliśmy. Jeszcze raz się zatrzymaliśmy na powędkowanie – woda była spokojna, ciemno szaro stalowa, niczym lustro odbijała lasy i pagórki.
Potem odeszliśmy od jeziora i po długim odcinku drogowym zeszliśmy nad jezioro Holden, które z drogi prezentowało się znakomicie i już z daleka widać było chlupiące się w nim rybki. Zostaliśmy przy nim na noc, a Marcin miał udany wieczorny połów.
24 Sierpień 2017 (Czwartek) – nad jeziorem Lenglingen
Dystans: 23.0 km
Poranny połów okazał się bezowocny, ale i tak mieliśmy już trzy rybki, w sam raz na obiad. Poszliśmy dalej, wróciliśmy do drogi i po kilku kilometrach marszu znaleźliśmy się nad jeziorem Lenglingen, gdzie odbiliśmy w podrzędną drogę szutrową idącą wzdłuż jeziora od strony południowej. Przerwa na kawę oczywiście połączona była z wędkowaniem, które powiększyło nasz stan posiadania o dodatkową rybkę. Zapowiadał się pyszny obiad. Idąc drogą, wypatrywaliśmy grzybów i udało nam się nazbierać sporą reklamówkę prawdziwków. A każde przedzieranie się przez lasy kończyło się podjadaniem jagód, których było tu całkiem sporo.
Mieliśmy dobry i zróżnicowany pod względem jedzeniowym dzień. Na obiad była ryba, na deser jagody, a na kolację zupa krem z borowików. Same pyszności! I o to chodziło, aby jak najwięcej czerpać z tej darów skandynawskiej przyrody, zwłaszcza że najlepsza była pora na to.
25 Sierpień 2017 (Piątek) – nad jeziorem Rengen, ok. 7 km do granicy ze Szwecją
Dystans: 19.9 km
Mimo że wczoraj rozbiliśmy namiot w ładnym miejscu, to niestety podłoże nie było już takie idealne i oboje trochę się nie dospaliśmy, bo zjeżdżaliśmy z materacy w dół. Namiot był cały mokry od wewnątrz, z powodu kondensacji. To już kolejny taki mokry ranek.
Wolno dziś kilometry mijały, mimo że droga była ładna i przyjemnie się szło. Dla odmiany, na kawę zatrzymaliśmy się nad dużą rzeką łączącą jeziora. Marcin sprawdził wędkę w wodach rzecznych, niestety bez rezultatu. Obiad zatem był z paczki, ale jeszcze na przerwie obiadowej, udało się złapać dwie ryby, z przeznaczeniem na kolację.
Pod wieczór kolejny raz przypadkowo wybraliśmy miejsce dojścia do jeziora i znaleźliśmy się na całkiem fajnych skałkach. Marcin od razu zarzucił wędkę, a że szybko ryba się złapała to i postanowiliśmy tam zostać. Znalazłam ładne miejsce między drzewami, trochę wpierw gałęzi musieliśmy usunąć, ale byliśmy całkiem schowani od wiatru.
26 Sierpień 2017 (Sobota) – przy drodze 340, niedaleko jeziora Valsjön, Szwecja
Dystans: 20.5 km
Bardzo mocno wiało w nocy, ale my mieliśmy idealnie osłonięty spot, gdzie nie czuliśmy tego wiatru, tylko go słyszeliśmy. Dobrze wyspani wstaliśmy ochoczo i po śniadaniu, podczas gdy Marcin wędkował, ja zaczęłam obóz zwijać. Warunki do wędkowania nie były najlepsze, gdyż bardzo mocno wiało. Jeszcze w jeziorze Rengen udało nam się złapać dwie rybki, ale na kawie już byliśmy w Szwecji, przy kolejnym jeziorze Valsjön. Po przekroczeniu granicy pogoda jakby się poprawiła. Na kawę zeszliśmy do małej zatoczki, gdzie Marcin próbował wędkować. Nic z tego nie wyszło, bo wiało od jeziora i fale były bardzo duże. Dobrze, że chociaż mogliśmy przyjemnie wypić kawę, wygrzewając się w słoneczku – dawno zapomniane uczucie:) Pod koniec dnia doszliśmy do drogi asfaltowej i nie uszliśmy daleko, gdy wypatrzyłam miejsce piknikowe nad rzeczką, na ładnej polance z ławeczkami – idealne na postój. Niebo całkiem się wyczyściło, widok, jakiego dawno nie mieliśmy. Zapowiadała się wiec zimna noc.
27 Sierpień 2017 (Niedziela) – Rötvikens Camping, Szwecja
Dystans: 10.4 km
Czasami dni przyjmują niespodziewany obrót. Obudziliśmy się w wilgoci i mgle, aczkolwiek słoneczko powoli już pracowało. Ruszyliśmy niespiesznie, dobrze się szło, było chłodno, a powietrze było czyste i rześkie. Niebawem doszliśmy do jeziora Hotagen, tam, przy pierwszej zatoczce zatrzymaliśmy się na powędkowanie, ale niestety bez rezultatu. Poszliśmy zatem dalej, do kolejnej zatoczki, przy której był pomost. Władowaliśmy się tam i tak oto, na jeziorze zrobiliśmy sobie przerwę na kawę. Jezioro było niesamowicie spokojne, tafla wody niczym lustro odbijało wszystko, a łódka stojąca na jeziorze wyglądała niczym malowana.
Marcin wypatrzył z nawigacji, że w pobliskim miasteczku Rötviken, do którego zmierzaliśmy, znajduje się kemping. Jako że i tak musieliśmy do poniedziałku czekać na otwarcie sklepów, postanowiliśmy przeczekać na kempingu. Kemping był opustoszały, gdyż było już po sezonie. Chodziliśmy w kółko, szukając żywej duszy, gdy wtem ni stąd, ni zowąd, przyjechała pani na rowerze i nas przyjęła. Chciała nam udostępnić wszystko za darmo, bo jak twierdziła lubi pieszych turystów. Uzgodniliśmy jednak, że zapłaciliśmy jak za namiot, ale dostaliśmy domek, z pościelą, prysznic z ciepłą wodą, dostęp do pralki, i nawet kapoki w razie jak byśmy chcieli skorzystać z łódki, którą też nam zaoferowała. Pełna usługa, a kemping bardzo ładny, zadbany, przepięknie położony nad jeziorem. Do tego mieliśmy dostęp do wyposażonej kuchni i świetlicy ze skórzanymi sofami, TV i cudownym widokiem na jezioro. I to wszystko tylko dla nas. To znaczy, tak nam się wtedy wydawało.
Wykorzystaliśmy słoneczne popołudnie na wypranie i wysuszenie wszystkiego, co się dało. Szkoda tylko, że z Internetem nie mogliśmy się połączyć i mieliśmy utrudnione zadanie z planowaniem następnego etapu.
Wieczorem wzięliśmy kajak i wypłynęliśmy na jezioro. Ale jak Marcin z brzegu nic nie złowił, tak i na jeziorze nic nie chwyciło. Jakoś te szwedzkie wody nie okazały się dla nas szczęśliwe. I to właśnie teraz jak mieliśmy całe zaplecze na ewentualne przyrządzenie zdobyczy: była kuchnia, patelnie, grill na dworze, ognisko. Mieliśmy też czas i pogodę, tylko najważniejszego składnika zabrakło – rybki. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Chociaż bardzo przyjemnie spędziliśmy całe popołudnie i wieczór.