Cztery Pory Roku w Cztery Miesiące – Odcinek 13

13
Wyzwania są tym, co czyni życie interesującym, a ich przezwyciężanie jest tym, co sprawia, że życie ma sens.
– Joshua J. Marine
Rötviken(Szwecja) – Teveltunet Fjellstue
28 Sierpień 2017 – 07 Wrzesień 2017
11 Dni
253 km
TOTAL: 2193 km
28 Sierpień 2017 (Poniedziałek) – nad jeziorem Lill-Baksjön, Szwecja
Dystans: 22.3 km

Dobrze i przyjemnie wstaje się w domku. Zjedliśmy lekkie śniadanie, spakowaliśmy się, posprzątaliśmy i czekaliśmy na otwarcie pobliskiego sklepu. Wtedy też dowiedzieliśmy się, że nie byliśmy sami na kempingu, bo sezonowo mieszkała jeszcze dwójka mężczyzn pracujących w okolicznych lasach. Pogadaliśmy sobie trochę i o 10 poszliśmy do sklepu. Niby zaopatrzenia trochę mieli, ale nie na tyle, abyśmy mogli się w pełni zaopatrzyć, a to było dla nas istotne przed długim etapem. Wzięliśmy więc tylko jedzenia na dwa dni i zamiast iść drogą 340, odbiliśmy na Akersjön, gdzie według nawigacji też miał być sklep.

Po drugim, solidniejszym śniadaniu, ruszyliśmy powoli w drogę, zatrzymując się raz jeszcze nad jeziorem Hotagen, aby wypróbować nowo zakupione przynęty. Udało się coś tam złapać, ale poszło z powrotem do wody. Jakby trochę cieplej się robiło. Pod wieczór doszliśmy do małego jeziorka Lill-Baksjön, gdzie po zbadaniu terenu postanowiliśmy się zatrzymać na noc.

Po kolacji siedziałam sobie w namiocie, prowadząc zapiski, a Marcin wędkował. Wtem usłyszałam jakieś odgłosy jakby trzask łamanych gałęzi pod nogami. Myślałam, że to może Marcin, ale kroki takie niepodobne do jego. Wyjrzałam i rozglądałam się, i ujrzałam renifery między drzewami! Musiały się wystraszyć jak wyjrzałam, bo puściły się pędem, przebiegły tuż obok Marcina, strasząc go jednocześnie, że o mało zawału nie dostał! Wskoczyły do wody i w okamgnieniu były już na drugim brzegu jeziora. A my nadal staliśmy i nie mogliśmy dojść do siebie po tej niecodziennej sytuacji.

Nocleg nad jeziorem Lill-Baksjön, Szwecja
29 Sierpień 2017 (Wtorek) – przy sklepie w Akersjön, Szwecja
Dystans: 18.0 km

Czasem dni układały się niepomyślnie dla nas. Chyba nigdy wcześniej nie byliśmy tak zagubieni, zupełnie nie wiedząc co począć. Rano trochę pokropiło, więc od razu założyliśmy przeciwdeszczówki. Ruszyliśmy żwawo, bo nam myśli mieliśmy już sklep w Akersjön i to, co tam kupimy. Rozmowy więc toczyły się o jedzeniu i szło się dobrze.

W Bakvattnet spotkaliśmy starszą panią, która zagadała nas i poinformowała, że niedługo miał się zacząć sezon polowań na łosie i żeby uważać na szlakach. Już w padającym deszczu doszliśmy do Akersjön, a tam głucho i cicho wszędzie. Doszliśmy do sklepu, a ten zamknięty był na cztery spusty. A przecież był wtorek, a nie niedziela! Nie wiedzieliśmy co zrobić. Usiedliśmy pod sklepowym dachem, bo rozchlapało się na dobre. Szybko wypatrzyłam, że jest darmowe WiFi, zaczęliśmy więc poszukiwania innego punktu zaopatrzenia. Na sklepie była kartka z godzinami otwarcia w lecie. Wynikało, że następnego dnia będzie otwarty, ale nie wiedzieliśmy, czy lato jeszcze jest, czy już go nie ma. Zdecydowaliśmy się pójść, pod wcześniej mijany hotel i tam zasięgnąć informacji. Ten okazał się też zamknięty po sezonie. Usiedliśmy więc pod dachem, kompletnie nie wiedząc co robić. Jeżeli mieliśmy wejść w góry, to potrzebowaliśmy zapasów jedzenia. Pobiegłam jeszcze raz pod sklep i spisałam numer telefonu właścicielki, niestety nie było odpowiedzi. Wysłałam więc wiadomość z prośbą o informację i pozostało nam czekać.

Poszliśmy kawałek dalej i jakąś dróżką doszliśmy do jeziora, gdzie ku naszej radości było zadaszenie. Tam się rozbiliśmy. Zrobiliśmy obiad, potem Marcin poszedł wędkować, a ja już w tym czasie zdołałam się w końcu skontaktować z panią Camillą, właścicielką sklepu. Była poza domem, więc nie mogła dziś przyjechać, ale mogła otworzyć następnego dnia trochę wcześniej niż zazwyczaj. Dobrze, że chociaż wiedzieliśmy, co się dzieje i jest możliwość zaopatrzenia. Zimno się zrobiło przy takim siedzeniu w takiej pogodzie. Wypiliśmy jeszcze kawę i po dyskusji stwierdziliśmy, że najlepszą opcją jest jednak zaczekać do jutra i brać co będzie. Obawialiśmy się jedynie czy dostaniemy paliwo, które już nam się kończyło. Zaczęliśmy więc szukać miejsca pod namiot, nad jeziorem nic, skierowaliśmy się w stronę sklepu, ale tam też nie za bardzo W końcu skontaktowałam się z panią Camillą, czy możemy na tyłach budynku sklepowego się rozbić, bo było tam takie ładne miejsce. „Oczywiście, że możecie! -To zostajemy!” Czuliśmy się już lepiej wieczorem, bo mieliśmy jakiś plan akcji.

Nietypowe miejsce noclegowe, za budynkiem sklepowym w Akersjön, Szwecja
30 Sierpień 2017 (Środa) – przy drodze 340, ok. 3 km za Lillholmsjö, Szwecja
Dystans: 28.0 km

Przywitał nas chłodny i mglisty poranek. Słońce nie dawało rady się przebić. Wstaliśmy wcześnie, aby zwinąć się, zanim pani Camilla przyjedzie otworzyć sklep. W końcu jednak słońce wyszło, więc na szybko wyciągnęliśmy i rozstawiliśmy namiot, aby go trochę osuszyć, podczas gdy my będziemy się robić zakupy. Pani Camilla przyjechała wcześniej, jak obiecała. Pogadaliśmy chwilę i zostaliśmy uświadomieni, że w budynku była otwarta toaleta. A my chodziliśmy gdzieś w krzaki! Zrobiliśmy zakupy, udało nam się także dostać paliwo, ostatnią butelkę wzięliśmy. Zabraliśmy też ostatni słoiczek z masłem orzechowym, który pani miała odłożony na bok, aby użyć do wypieku jakiegoś ciasta. Trudno, dziś klienci będą musieli zadowolić się tylko ciastem marchewkowym:) Wypiliśmy też na miejscu kawę i zjedliśmy dobre ciasto, zrobione przez właścicielkę. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej.

Nie za bardzo było jak powędkować w tym jeziorze, gdyż było płytkie od tej strony, nie zatrzymywaliśmy się więc na dłużej. Później odeszliśmy od jezior i szliśmy wzdłuż dróg. W Lillholmsjö trafił się nam sklep, ale nie spożywczy, ale taki techniczno-sprzętowy. Ale co najważniejsze mieli mnóstwo przynęt. Oczywiście Marcin nie omieszkał się zaopatrzyć. Zdążyliśmy tuż przed zamknięciem:) A dziś dodatkowy bonus: przekroczyliśmy 2000 na naszym liczniku wyprawowym!

31 Sierpień 2017 (Czwartek) – przy jeziorze Landösjön, Szwecja
Dystans: 25.1 km

Rano kapało nam na głowy i to dosłownie! I powodem nie był tutaj deszcz a przymrozek. Para wodna z kondensacji zebrała się pod tropikiem i przez to się tam trzymała, bo było mroźno. Rano, gdy tylko słońce zaczęło przygrzewać i topić szron to wszystko zaczęło skraplać się na nasze głowy. Wycieraliśmy, ocieraliśmy i przerwach jedliśmy śniadanie, na sucho niestety, bo nie mieliśmy dostępu do wody.

Przymrozek ten był pierwszym, jaki się pojawił i zapowiadał nadejście jesieni. Ranek był rześki i chłodny. Zaszliśmy nad najbliższą rzekę i tam zrobiliśmy zaległą herbatę, po czym ruszyliśmy w kierunku kolejnego jeziora. Naszym celem była leśna droga, która szła wzdłuż południowej strony jeziora. Zrobiło się dość ciepło, ale co najważniejsze nie wiało i można było spokojnie wędkę zarzucić parę razy. Jedna jedyna rybka się złapała na hasło: „dobra, to już ostatni rzut”. Doszliśmy do połowy długości jeziora, gdzie droga miała odchodzić w las. Była tam mała, krótka ścieżka idąca prosto do jeziora. Podążyliśmy nią, licząc, że znajdziemy jakieś miejsce pod namiot. Jakież było nasze zdziwienie, gdy ujrzeliśmy schronienie tuż nad jeziorem! Happy days!

Podczas gdy ja rozbijałam obóz, Marcin zarzucał wędkę. Nie zdążyłam nawet materacy napompować i już musiałam lecieć z aparatem, bo szczupak był na haku! „Oj to będzie uczta na kolację” :) Ale żeby nie było za dobrze, nadciągnęły chmury i rozchlapało się na tyle, że mieliśmy problem z rozpaleniem ogniska. W końcu nam się udało ustawić małe zadaszenie nad ogniskiem i mogliśmy zacząć przyrządzać rybki. Na dobry koniec dnia, chmury sobie poszły i ukazała się tęcza.

01 Wrzesień 2017 (Piątek) – przy jeziorze Rännögssjön, Szwecja
Dystans: 25.4 km

Po porannym bezowocnym wędkowaniu ruszyliśmy dalej w drogę. Odeszliśmy od jeziora na kilka kilometrów, by znów do niego powrócić na kolejne wędkowanie, gdzie udało się złapać jedną małą sztukę. Mieliśmy dziś przed sobą parukilometrowy odcinek przełajowy. Mimo że było przez las i po korzeniach, to szło się całkiem dobrze. W międzyczasie też zrobiliśmy przerwę na obiad z paczki, a Marcinowi przy okazji udało się złapać jeszcze jedną rybkę. Jeszcze kilka razy schodziliśmy do jeziora, ale już nic więcej nie przybyło. Jezioro zaczęło się wypłycać od tej strony. Pożegnaliśmy je zatem i udaliśmy się w kierunku następnego.

Co prawda droga szła w dużej odległości od jeziora, ale jak tylko wypatrzyliśmy drogę leśną, to się w nią skierowaliśmy i wkrótce doszliśmy do plaży. Tam postanowiliśmy zostać. Drewno na ognisko było już ładnie pocięte i oprawione, bobry wykonały kawał dobrej roboty:) Przyrządziliśmy najpierw rybkę, a potem zabraliśmy się za pieczenie kiełbasek, które czekały w plecaku na taką właśnie okazję i takie miejsce.

Wieczorami ciemno się już szybko robi.

02 Wrzesień 2017 (Sobota) – przy małym jeziorku, niedaleko jeziora Bergsjön, Szwecja
Dystans: 25.4 km

Przywitał nas piękny i mglisty poranek, ze słońcem przebijającym się przez opary znad jeziora. Zwinęliśmy się wcześnie. Ranek był rześki i chłodny, ale słoneczko przygrzewało mocniej z każdą godziną. Szliśmy drogą, która była całkiem ruchliwa. Przy rzece zatrzymaliśmy się na przerwę na kawę. Przy okazji wykorzystaliśmy promienie słoneczne do dogrzania siebie samych, osuszenia butów i naładowania telefonu.

Mimo że sporo jezior było w okolicy, to nie za bardzo było do nich jak dojść. A jeśli już nam się udało przebić, to okazywały się one płytkie z porośniętymi brzegami. Oznaczało to przerwę w wędkowaniu.

Szwecja

W porę obiadową doszliśmy do rzeki, a tam naszym oczom ukazał się stolik piknikowy. Co prawda musieliśmy dzielić się nim ze stadem mrówek, ale trafił się nam jak igła w stogu siana. Czas przerwy udało nam się wykorzystać na osuszenie namiotu, śpiworów i czego się dało, zanim nadciągły kolejne ciemne chmury. Marcin próbował wędkować, widać było pluskające się rybki, ale niestety żadna nie dała się nabrać.

Po około 4 kilometrach doszliśmy do małego jeziorka. Już z drogi widać było pluskające się w nim rybki, więc zatrzymaliśmy się na chwilę, Marcin chciał zarzucić wędkę kilka razy. Długo nie musiał czekać i po chwili pstrąg patelniak był już na brzegu. Przenieśliśmy się na cypelek, skąd był lepszy dostęp do wody, a woda i miejsce były bardzo ładne. Ryby jak szalone wyskakiwały z wody. Ja pospacerowałam w tym czasie, robiąc oględziny miejsca i trochę też poczytałam. W końcu taka późna godzina się zrobiła, że stwierdziliśmy, że nie ma sensu iść dalej, skoro rybki są tutaj. Zrobiliśmy małą kolację, po czym ja rozbijałam obóz, a Marcin dalej łapał i w sumie zaliczył najlepszy połów, zostawił tylko osiem sztuk, ale na haku miał ich więcej.

Udany połów :)
03 Wrzesień 2017 (Niedziela) – przy jeziorze Juvuln, ok. 17 km przed Kallsedet, Szwecja
Dystans: 18.1 km

Słoneczko nie świeciło nam do namiotu, ale tylko dlatego, że schowani byliśmy w lesie. A przywitał nas chłód poranka, więc zwijaliśmy się w szybkim tempie, bo ręce nam marzły.

Rześki poranek umilał spacer. Doszliśmy na przerwę do jeziora Juvuln, gdzie Marcin bez przekonania zarzucił wędkę i wyciągnął sporego lipienia. Puścił go jednak wolno, gdyż my już cały zestaw ryb mieliśmy. W poszukiwaniu dobrego miejsca na obiad przeszliśmy jeszcze kawałek wzdłuż jeziora, zrobiliśmy kilka podejść, ale cały czas dochodziliśmy do stromego brzegu. W końcu droga całkiem zbliżyła się do jeziora. Zeszliśmy na kamienistą plażę tuż przy drodze. Słonko przygrzewało, była pełnia dnia. Wykorzystaliśmy ten czas, jak tylko mogliśmy. Wpierw zrobiliśmy herbatę, w międzyczasie wystawiliśmy śpiworki do suszenia, przygotowaliśmy ognisko i ryby. Potem, aby nie zmarnować takiej okazji, wykąpaliśmy się w zimnych wodach i osuszyliśmy w cieple słoneczka. Gdy tak się oporządzaliśmy, rybki piekły się na ognisku. Obiad był przepyszny i duży, jeszcze zostało nam na kolację:)

Marcin poszedł na zwiady na cypelek, zbadać ew możliwość wędkowania i rozbicia obozu. Wrócił i oznajmił krótko: „zostajemy, nie ma co, trzeba ten ładny dzień i miejsce wykorzystać”. No to zostaliśmy, czerpiąc radość z pięknej pogody i cudownego miejsca. Niestety Marcin nie miał już szczęścia z rybami, ale za to ja miałam z jagodami. Chodziłam, chodziłam i tak z niczego szybciutko cały kubeczek uzbierałam. Był więc też i deser :)

Noc była cudownie czysta, z księżycem w pełni oświetlającym jezioro. Gdyby nie chłód nocy, mogłabym tak stać i wpatrywać się w ten widok godzinami.

04 Wrzesień 2017 (Poniedziałek) – przy jeziorze Kallsjön, ok. 6 km za Kallsedet, Szwecja
Dystans: 30.0 km

Polowanie na łosie czas zacząć! Dla nas oznaczało to, że musieliśmy być bardziej ostrożni w lesie, czy podążając szlakami. Obudziło nas szczekanie psa w okolicy, niektórzy z pewnością już polowali. Ruszyliśmy dalej i na dłużej odeszliśmy od jeziora. Jak ponownie do niego doszliśmy, to wiało już tak mocno, że tworzyły się wielkie fale na jeziorze. Nie za bardzo było jak wędkować. Zrobiliśmy więc obiad z paczki i poszliśmy dalej.

Schronienie pod drzewem świerkowym

Dzięki informacji od pani Camilli z Akersjön, wiedzieliśmy, że w Kallsedet znajduje się sklepik przy kempingu. Udaliśmy się więc tam, aby uzupełnić zapasy. Przy okazji uraczyliśmy się pysznymi goframi z bitą śmietaną. Tuż za miastem spotkaliśmy parę starszych wędrowców, którzy maszerowali z południa na północ, przyjemnie było chwilę pogadać.

Mimo że doszliśmy do jeziora kilka razy, to przez fale i wiatr nie za bardzo było jak łowić, a brzegi były dość strome. Na nocleg znaleźliśmy małą polankę przy zatoczce, na końcu leśnej dróżki.

Jezioro Kallsjön, Szwecja
05 Wrzesień 2017 (Wtorek) – przy jeziorze Kallsjön, ok. 15 km od Huså, Szwecja
Dystans: 14.0 km

W nocy trochę padało, a wiatr hulał po jeziorze i duł w gałęziach drzew. I taki też nas poranek przywitał, deszczowy i wietrzny, aczkolwiek po raz pierwszy od dłuższego czasu namiot od środka był całkiem suchy. Zjedliśmy śniadanie, ale żadne z nas nie miało ochoty wystawić głowy na zewnątrz. Pogoda ani na chodzenie, ani tym bardziej na wędkowanie. Postanowiliśmy przeczekać parę godzin i zobaczyć czy coś się zmieni. Na chwilę przestało padać, ale jak tylko pomyśleliśmy o wychodzeniu, natychmiast rozchlapało się na nowo. Jako że już się godzina taka zrobiła, zorganizowaliśmy sobie kawę, którą przygotowaliśmy w pozycji „z namiotu”. Dobra kawa poprawiła humory, dała motywację na tyle, że postanowiliśmy zwinąć się i iść dalej. Jakby na potwierdzenie tej decyzji, przestało padać i trochę jaśniej się zrobiło. W sumie do wieczora już nie padało.

Marcin raz jeszcze spróbował powędkować, ale jak pierwszym rzutem zerwał blaszkę, to szybko zaprzestał. Niestety wiatr i fale nie pomagały. Droga to dochodziła, to odchodziła od jeziora, a my tak sobie nią podążaliśmy. Aż tu nagle Marcin wypatrzył strefę jagodową – duże, piękne i dojrzałe jagody. Szybko zdjęliśmy plecaki, żeby na spokojnie móc pałaszować te dobra natury. Do tej pory nie spotkaliśmy takiego zagęszczenia, tak dobrych jagód. Nie mogliśmy przestać jeść, bo jeszcze tu krzaczek, o obok jeszcze jeden… Przestaliśmy, dopiero gdy brzuszki się zapełniły do granic, a ręce i języki przybrały kolor fioletowy.

06 Wrzesień 2017 (Środa) – gdzieś na szlaku na Åreskutan, ok. 4 km od Huså, Szwecja
Dystans: 22.7 km

Powtórka dnia poprzedniego. Obudziliśmy się w deszczu, niebo było szczelnie zasnute chmurami i padało równo. Nie mieliśmy ochoty wychodzić z namiotu w taką pogodę. Postanowiliśmy więc spróbować przeczekać, mając złudną nadzieję, że się przejaśni. Nabierając motywacji, poleżeliśmy prawie do jedenastej. Wtedy zrobiliśmy kawę, która to ponownie dodała nam ochoty i odwagi. Zebraliśmy się szybko w deszczu i ruszyliśmy dalej.

Dzisiaj dla odmiany trafiliśmy na zakątek malinowy. Nie zważając na siąpiący deszcz, weszliśmy w krzaki i zajadaliśmy, ile się dało. Na obiad zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie było można powędkować, ale niestety bez rezultatów. Wieczorem doszliśmy do miasteczka Huså i zatrzymaliśmy się na chwilę na przystani łódkowej. Trochę jakby przestawało padać. Marcin zarzucił kilka razy wędkę, ale bez przekonania i rezultatów. Dokończyliśmy również dyskusję z rana, na temat dalszej trasy. Zdecydowaliśmy się, zamiast dalej iść wzdłuż jeziora, odejść od niego i przez góry przejść do Duved. W Huså natrafiliśmy na tablicę informacyjną z zaznaczonymi szlakami i schronieniami. Wybraliśmy optymalny dla nas, obraliśmy namiar i, mimo że było już dość późno, postanowiliśmy dojść do jednego z otwartych schronień. Musieliśmy trochę wspiąć się pod górę. Już się ściemniało, gdy rozbijaliśmy namiot, a kolację zjedliśmy w świetle czołówek.

07 Wrzesień 2017 (Czwartek) – przy szlaku E1, niedaleko Teveltunet Fjellstue
Dystans: 24.0 km+50 km pociągiem

Ze wszystkich możliwych konfiguracji, tak wczoraj rozłożyliśmy namiot, że zadaszenie zasłaniało nas dokładnie od wschodu i rano, mimo że słońce świeciło, to my pozostawaliśmy w cieniu i nie mieliśmy szansy na ogrzanie się. A w namiocie było tylko 9 stopni.

Zapakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej szlakiem przez góry. Czy to przez fakt, że poranek był bardzo ładny i rześki, czy przez to, że już po górach dawno nie chodziliśmy, szło się nam bardzo dobrze i przyjemnie. Wspięliśmy się jeszcze trochę i potem zaczęliśmy schodzenie. Spotkaliśmy parę starszych wędrowców, którzy wybrali się na dzienny spacer. Pogadaliśmy chwilę i zrobiło się bardzo przyjemnie. Doszliśmy do rzeki i zatrzymaliśmy się na późną kawę. Potem, aby przypomnieć sobie, jak to jest chodzić po mokradłach, przez wody i błota przedostaliśmy się do drogi E14. Dalej już, podrzędną drogą dotarliśmy do Duved. Jest to zagłębie narciarskie, z dużą ilością stoków narciarskich i hoteli. Turystów było niewielu, bo do otwarcia sezonu jeszcze daleko.

Zaszliśmy na kemping, który niby był otwarty, ale jako że było poza sezonem, to recepcja była zamknięta i wypełniało się tylko druczki na czas pobytu. Nie zdecydowaliśmy się jednak zostać, jako że nie było Internetu i nie widzieliśmy nigdzie pralki. Marcin przekonał mnie, żeby jeszcze dziś dotrzeć do Teveltunet, gdzie miała na nas czekać kolejna paczka. Zaszliśmy więc do supermarketu, zjedliśmy mały posiłek, w międzyczasie łącząc się z Internetem i szukając opcji przedostania się z powrotem do Norwegii. Zrobiliśmy jeszcze zakupy na następny etap, kupiliśmy bilet na pociąg i przenieśliśmy się na stację pociągową. Jak dojechaliśmy do Storlien, naszego przystanku, zrobiła się już godzina 18:30. Dokupiliśmy jeszcze butelkę z paliwem i ruszyliśmy ścieżką rowerową w kierunku Teveltunet, z nadzieją, że tam się rozbijemy i doładujemy akumulatory. Po chwili byliśmy już w Norwegi. Niestety okazało się, że namiotów nie przyjmują, mają tylko kabiny do wynajęcia, a te były dla nas zdecydowania za drogie. Pan był jednak tak miły i wskazał, gdzie niedaleko jest dobre miejsce pod namiot. Odebraliśmy więc paczkę i poszliśmy nad jeziorko. I tak oto zostaliśmy bez doładowania, bez prania, bez kąpieli i bez odpoczynku przed kolejnym etapem. Ale cóż, ładne za to mieliśmy miejsce i nie padało nam na głowy przynajmniej:)