Cztery Pory Roku w Cztery Miesiące – Odcinek 4

04
Akceptacja tego, co się wydarzyło, jest pierwszym krokiem do przezwyciężenia konsekwencji jakiegokolwiek nieszczęścia.
– William James
Kautokeino – Kilpisjärvi (Finlandia)
06 Czerwiec 2017 – 14 Czerwiec 2017
9 dni
125 km (+278 km autem)
TOTAL: 516 km
06 Czerwiec 2017 (Wtorek) – przy szlaku E1, niedaleko Madam Bongos Fjellstue
Dystans: 17.5 km

We wtorek pełni niepokoju zwinęliśmy nasze manatki i udaliśmy się na pocztę, mając nadzieję, że będzie inny pracownik, mówiący trochę więcej po angielsku. Pan przeszukał jeszcze raz regały i niestety nic się nie pojawiło. Poprosiliśmy go grzecznie czy mógłby w naszym imieniu zadzwonić do urzędu celnego. Okazało się, że paczka utknęła na granicy, ale udało się załatwić, żeby została odesłana z powrotem do Polski. Nie poznaliśmy powodu zatrzymania, ale i tak byliśmy wielce wdzięczni za pomoc. Musieliśmy jednak się zorganizować, bo w tej sytuacji potrzebowaliśmy kupić więcej jedzenia. Wstąpiliśmy również do lokalnego sklepu z obuwiem i zaopatrzyliśmy się w gumowe klapki, z przeznaczeniem używania ich do przekraczania rzek. Oboje nie znaleźliśmy swego właściwego rozmiaru, ale coś sobie dopasowaliśmy. Jak się później okazało, bardzo byliśmy z tego zakupu zadowoleni.

Od Kautokeino, tak jak postanowiliśmy, weszliśmy na szlak E1. Jako że ścieżka na tym etapie przechodzi na dość niskim pułapie, mieliśmy nadzieję, że będzie mniej śniegu i da się w miarę rozsądnie poruszać do przodu. W razie czego mieliśmy opcję odwrotu bądź zmiany trasy. Zaczęliśmy od drogi, potem weszliśmy na błotnistą ścieżkę no i w końcu szliśmy też i po śniegach. Dookoła szarobury krajobraz z płachtami białego śniegu. Posuwaliśmy się do przodu, powoli, ale najważniejsze było dla nas, że dało się iść. Im dalej, tym więcej śniegu i wody pod wszelką postacią, mokro przez wszystkie przypadki można by odmieniać. Buty szybko nabrały wody i stały się dodatkowym ciężarem.

Wieczorem doszliśmy do naszej pierwszej przeprawy przez rzekę. Rzeka była szeroka i kamienista. Staliśmy chwilę, oceniając nasze szanse i wypatrując najlepszego miejsca na przejście. Widząc, że nie da rady inaczej, założyliśmy klapki, podwinęliśmy spodnie i weszliśmy do lodowato zimnej wody. Przystawaliśmy na większych kamieniach kilka razy, aby ogrzać stopy i obrać dalszą drogę przejścia. Trochę to nam zajęło, zmroziło nam stopy, ale znaleźliśmy się na drugim brzegu. Zrobiło się już późno, więc rozbiliśmy obóz nad rzeką. Zadowoleni, że udało nam się tyle przejść w terenie, zrobiliśmy małe ognisko i posiedzieliśmy do późna, wymieniając wrażenia.

07 Czerwiec 2017 (Środa) – przy szlaku E1, ok. 4 km od Reisvannhytta
Dystans: 28.5 km

Następnego ranka po wodzie i śniegach doszliśmy do podrzędnej drogi, którą przeszliśmy następne dwadzieścia kilometrów, po czym ponownie weszliśmy na szlak. Pogoda przepiękna się zrobiła, ani chmurki na niebie i było bardzo cieplutko. Zrzuciliśmy nasze okrycia przeciwdeszczowe, po raz pierwszy od trzech tygodni! Jednak tego słońca chyba za dużo było, bo Marcinowi trochę głowę przypiekło, i skończyło się silnym bólem głowy i drgawkami. Zaaplikował tabletki, przespał dobrze noc i rano było już lepiej.

Spacer podrzędną drogą, w piękny słoneczny dzień
Spacer podrzędną drogą, w piękny słoneczny dzień
08 Czerwiec 2017 (Czwartek) – przy szlaku E1, nad rzeką Njárgajohka
Dystans: 13.5 km

Dalej ścieżka nie była w sobie zbyt wymagająca, ale niestety zaspy śniegowe i wszechobecna woda spływająca z topniejących śniegów utrudniały wędrówkę.

Po obiedzie doszliśmy do naszej pierwszej przeszkody — wpół zamarznięte mokradło. Część daliśmy radę przejść po śniegu, ale jak doszliśmy do strumyka, musieliśmy po prostu zdjąć buty i wejść do lodowatej wody. Przekroczyliśmy strumyk, a potem po lodzie zanurzonym częściowo w wodzie, i dalej przez śniegi, doszliśmy do dużej rzeki. Nogi marzły, a śnieg wpadał do klapek i był niczym setki igieł wbijających się w skórę. Znaleźliśmy dogodne miejsce zejścia ze śniegu do rzeki i z jednym przystankiem na wysepce pośrodku, dotarliśmy na drugi brzeg. Osuszyliśmy i ogrzaliśmy stopy no i ruszyliśmy dalej. Następnych kilka strumyków i rzeczek udało nam się przeskoczyć lub przejść po kamieniach.

Pod wieczór dotarliśmy do rzeki Njárgajohka, która z mapy wydawała nam się przeszkodą dużą, i taką też była. Szeroka na 25 metrów prezentowała się nie najlepiej. Szybki nurt niosący krę podmywał brzegi. Kamień z oznaczeniem szlaku znajdował się głęboko pod wodą. Staliśmy na brzegu i ocenialiśmy nasze szanse na przejście. Nie widząc dna, wiedząc jak lodowata jest woda, mając obciążenie w postaci plecaków, stwierdziliśmy, że nie mamy szans przejścia jej, nie narażając się tym na zbyt duże ryzyko. Sprawdziliśmy jeszcze w górę i w dół rzeki kawałek, ale nie wyglądało to ani trochę lepiej. No cóż, stwierdziliśmy takie życie, trzeba będzie zawrócić. Rozbiliśmy obóz i oswajaliśmy się z myślą jutrzejszego odwrotu.

Obóz nad rzeką Njárgajohka, Norwegia
Obóz nad rzeką Njárgajohka, Norwegia
09 Czerwiec 2017 (Piątek) – nad rzeką Lágosjohka, ok. 10 km przed Nedrefosshytta
Dystans: 16.4 km

Rankiem Marcin poszedł jeszcze nad rzekę, żeby sprawdzić, jak wygląda poziom wody. Ze słońcem świecącym w plecy widać było dno i woda wydawała się spokojniejsza niż wieczorem. Marcin wziął wystrugane wczoraj kije i postanowił przejść na próbę, tak bez plecaków, aby zbadać dno. Udało mu się w zasadzie bez problemu. Wrócił, przeniósł jeden z plecaków, a ja w tym czasie pakowałam obóz. Potem przeszliśmy razem. Uradowani i pełni nadziei, że najtrudniejszą przeszkodę tego etapu mamy za sobą, usiedliśmy na brzegu i zjedliśmy śniadanie, podczas gdy nasze zmrożone stopy dochodziły do siebie.

Przekraczanie rzeki o poranku
Przekraczanie rzeki o poranku

Wspięliśmy się na wysokość około 500 metrów, pokonaliśmy kilka strumieni, rzeczek, bagienek, w butach lub w klapkach, nabieraliśmy doświadczenia i wprawy w przechodzeniu. Wczesnym popołudniem doszliśmy do kolejnej przeszkody. Tu nie spodziewaliśmy się takiej sytuacji, rzeka z mapy wyglądała na dużo mniejszą niż Njárgajohka, i miała dość wąskie koryto, ale niosła tyle wody, że głęboka była chyba na dwa metry. Woda z topniejących śniegów pędziła wartkim nurtem zalewając brzegi. Niby tak blisko na drugą stronę a tak daleko. Przy takim stanie wody rzeka była nie do przejścia. Chodziliśmy w tę i drugą stronę szukając innego miejsca i nic. Sprawdziliśmy mapę dokładnie i jedyną naszą opcją (oprócz odwrotu, czego oboje szczerze nie lubimy) było pójście w górę rzeki, gdzie się rozwidla, mając nadzieję, że będzie tam mniej wody. Jedną odnogę udało nam się przejść. Druga nas niestety znów nas zatrzymała. Spróbowaliśmy ponownie iść w górę rzeki, ale ta rozchodziła się na jakieś kilkanaście odnóg i nie wyglądało to ani lepiej do przejścia. Zrobiło się już późno. Zrezygnowani z nastawieniem na odwrót rozbiliśmy obóz.

10 Czerwiec 2017 (Sobota) – nad rzeką Njárgajohka
Dystans: 23.4 km

Następnego dnia zaczęliśmy odwrót wzdłuż rzeki. Jako że słońce świeciło od naszej strony no i ranem woda była niższa, w pewnym miejscu wydało nam się, że jakoś przyjaźniej ta rzeka wygląda. Dokonaliśmy szybkich oględzin, wybraliśmy miejsce i ku naszej niezmiernej radości udało nam się przejść na drugą stronę. Jeszcze raz okazało się, że lepiej jest przechodzić rzeki z rana, gdyż po zimnej nocy, gdy śniegi przymarzają, nie ma tyle spływającej wody. Jeszcze raz uradowani brakiem konieczności powrotu ruszyliśmy ochoczo dalej. Pogoda dopisywała i humory też. Bynajmniej, zanim koło południa doszliśmy do kolejnej rzeki Luvddiidjohka, która to miała trzy odnogi. Dwie przeszliśmy w zasadzie bez problemu, ale doszliśmy do trzeciej i ta nas zatrzymała na dłużej. W miejscu, gdzie ścieżka wskazywała przejście, tumany spiętrzonej wody spływały z ogromną prędkością. Rzeka spływała z gór kamienistym wąwozem z dużą prędkością, a że niosła ogromne ilości wody (widać było to po brzegach) stworzyła barierę nie do przejścia. Sprawdziliśmy i górę rzeki i w dół rzeki. Znaleźliśmy jedno miejsce, gdzie do połowy mogliśmy przejść, ale ostatnie półtora metra to byłby skok w głęboki i szybki nurt bez możliwości jakiejkolwiek asekuracji — nie mogliśmy podjąć takiego ryzyka. Sprawdziliśmy wszystkie opcje, ale mając już kilka rzek za nami, wiedzieliśmy, że nawet jeśli tę byśmy przekroczyli jakimś cudem, to były następne, które mogłyby nas zatrzymać, a iście dalej komplikowało ewentualny powrót. Musieliśmy brać pod uwagę również ograniczone zapasy jedzenia i odległość do najbliższego punktu zaopatrzenia. Usiedliśmy nad rzeką i podjęliśmy ostateczną decyzję o odwrocie. Mimo że oboje bardzo nie lubimy odwrotów, ale to była najrozsądniejsza opcja.

Jako że znaliśmy już drogę i wiedzieliśmy gdzie lepiej przez rzeki przechodzić, pokonywaliśmy trasę powrotną dość szybko. Aczkolwiek rzeki, które rano przekraczaliśmy z wodą ledwie nad kolana, wieczorem woda sięgała do bioder. Późnym wieczorem dotarliśmy do dużej Njárgajohka. I tu ukazał się tragizm naszej sytuacji. Stan wody podniósł się na tyle, że na pierwszy rzut oka widzieliśmy, że utknęliśmy. Wszystkie kamienie przykryte, brzegi pozalewane, tam gdzie jedliśmy śniadanie, na brzegu dziś była woda. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Parę dni temu chcieliśmy być po tej stronie, a teraz najchętniej byśmy cofnęli czas. Błędnie założyliśmy, że jak w jedną stronę uda nam się przejść rzekę, to damy radę i w drugą. Jeszcze nie do końca przyjmując do wiadomości, co to może dla nas oznaczać, rozbiliśmy obóz. Marcin wbił patyk na brzegu, aby monitorować wysokość wody.

11 Czerwiec 2017 (Niedziela) – nad rzeką Njárgajohka
Dystans: 0.0 km

Rankiem sytuacja nie wyglądała ani odrobinę lepiej, woda była jakby spokojniejsza, ale nadal wysoka. Rozważyliśmy nasze opcje. Tak naprawdę na chwilę obecną byliśmy uwięzieni, z jednej strony szeroka rzeka nie do przejścia, a z drugiej strony rwąca rzeka, też nie do przejścia. Iście wzdłuż rzeki na razie nie miało sensu, bo jak już się przekonaliśmy na własnej skórze, że jak rzeka niesie duże ilości wody, to trudno jest na każdym odcinku. Sprawdziliśmy nasze zapasy jedzeniowe, ograniczyliśmy racje i przygotowaliśmy się na przeczekanie.

Słońce przygrzewało, ale nie cieszyliśmy się już z tego, gdyż to właśnie słońce było przyczyną naszego trudnego położenia. Słońce topiło śniegi, a to wszystko spływało rzekami. Wiatr był zimny, więc większość czasu przesiedzieliśmy w namiocie. Zrobiliśmy małe pranie, osuszyliśmy co mogliśmy, wykorzystaliśmy energię słoneczną do podładowania sprzętów elektronicznych. Nie mogliśmy jednak w pełni zrelaksować się dniem wolnym, gdyż nie byliśmy pewni, co nas czeka.

Niektóre rzeki przykryte były jeszcze grubą warstwą lodu
12 Czerwiec 2017 (Poniedziałek) – przy drodze 93, tuż za Kautokeino
Dystans: 20 km+30 km autem

Wcześnie rano, koło piątej pobiegłam szybciutko nad rzekę sprawdzić stan. Woda troszkę opadła w porównaniu z poprzednim rankiem, tak że jeden z naszych kamieni przystankowych pokazał głowę. Szybko pobiegłam po Marcina, on również spojrzał i oceniliśmy, że mamy szansę. Wody było więcej, niż gdy ją przekraczaliśmy pierwszym razem, ale powinno dać się przejść. Było bardzo zimno, słońce świeciło, ale jeszcze tak nie grzało, i pewnie dzięki temu woda trochę opadła, bo przez noc śniegi przymarzły i nie topniały. Marcin przeszedł z jednym plecakiem najpierw, potem wrócił i przeszliśmy razem. Na drugim brzegu rozłożyliśmy szybko karimatę i skakaliśmy trochę z radości, ale przede wszystkim, by ogrzać zmrożone stopy. W międzyczasie zjedliśmy śniadanie no i ruszyliśmy dalej w drogę powrotną.

Mimo że najtrudniejsza rzeka była już za nami mieliśmy jeszcze obawy do innej rzeki i dużego bagniska, z którym to też mieliśmy trochę kłopotów. No obawy się potwierdziły. Niby tylko dwa dni później a sytuacji zmieniła się diametralnie. Rzekę przeszliśmy, ale zamiast do kolan, to woda sięgała pachwin. A ze zmrożonego bagniska, które pokonywaliśmy po lodzie, zrobiło się małe jezioro! Cały lód i śnieg stopniał. Przeszliśmy je tylko dlatego, że znaliśmy drogę, i raz je już przechodziliśmy. W innym przypadku chyba nie zdecydowalibyśmy się na przekraczanie regularnego jeziorka! Szerokie było, ale że woda stojąca to nie była taka zimna no i pozbawiona wartkiego nurtu, co znacznie ułatwiało przejście. Wody po uda a miejscami i więcej. Za bagnem przeszliśmy jeszcze kawałek i zatrzymaliśmy się na zasłużoną kawę i ciastka, których mogliśmy się zajadać do woli, nie będąc ograniczonym racjami. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak zadowoleni z powrotu.

Do drogi asfaltowej doszliśmy już bez większych problemów, śniegu na ścieżkach już prawie nie było. Dalej ruszyliśmy w kierunku Kautokeino. Uszliśmy kilka kilometrów, ale jak tylko usłyszeliśmy nadjeżdżający samochód, szybko wystawiłam kciuka i bardzo miły pan dowiózł nas do miasta, zaoszczędzając nam półtora dnia marszu po asfalcie. W informacji turystycznej w Kautokeino dowiedzieliśmy się, że autobusy do Kilpisjärvi jeżdżą tylko w sezonie letnim. Zrobiliśmy więc zakupy jedzeniowe, wyszliśmy poza miasto i rozbiliśmy obóz. Raz w spokoju mogliśmy zjeść całą porcję orzeszków, bez żadnych wyrzutów:)
Niby wróciliśmy w to samo miejsce, skąd zaczynaliśmy tydzień temu, ale cieszyliśmy się, że udało nam się powrócić. Była to dla nas solidna lekcja i niezwykle ważne doświadczenie w terenie, jak warunki pogodowe mogą zmienić sytuację.

Myśleliśmy, że największą przeszkodą na naszej trasie będzie śnieg, a tu okazało się, że pułapką była woda.

13 Czerwiec 2017 (Wtorek) – przy szlaku E1, Kilpisjärvi, Finlandia
Dystans: 3.0 km+245 km autem i autobusem

Podążaliśmy dalej wzdłuż drogi, licząc na złapanie stopa. Nie uszliśmy daleko i po trzeciej próbie siedzieliśmy już w aucie. Miło sobie gawędziliśmy i nie wiadomo kiedy byliśmy 150 kilometrów dalej, już w Finlandii. Jeszcze dostaliśmy od pana bułki z rodzynkami. Zostawił nas na stacji benzynowej Karesuvanto, gdzie akurat trafiliśmy na autobus i w półtorej godzinki dojechaliśmy do Kilpisjärvi. Autobus zakończył trasę przy supermarkecie. Zrobiliśmy tam zakupy na dwa dni i trzymając się ścieżki E1, odeszliśmy od miasteczka, aby znaleźć miejsce na obóz. Wspięliśmy się trochę pod górę i znaleźliśmy chyba najładniejszy spot do tej pory. Może nie było całkiem równe podłoże, ale mieliśmy niesamowity widok, na przepiękną panoramę ośnieżonych szczytów finlandzkich. Słońce było jeszcze całkiem wysoko, a my mogliśmy w tej pięknej scenerii na spokojnie zjeść obiad i relaksować się, po tych kilku stresujących dniach.

14 Czerwiec 2017 (Środa) – Kilpisjärvi Hikingcenter, Finlandia
Dystans: 3 km

W takim pięknym miejscu człowiek nie ma nic przeciwko być obudzonym wcześnie rano, przez słońce przebijające się przez mgły. Cudowny poranek. Z niepokojem patrzeliśmy na te ośnieżone góry w oddali — to tamtędy prowadziła dalej ścieżka E1.

Przed południem dotarliśmy na kemping, gdzie czekała już na nas kolejna paczka. Doprowadziliśmy się do porządku, zmywając tygodniowe brudy i trudy z naszych pleców. Korzystając z komputera kempingowego szukaliśmy opcji przejścia kolejnego etapu. Przejście przez góry w zasadzie nie wchodziło w rachubę, leżało jeszcze zbyt dużo śniegu, który dodatkowo cały czas topniał. Mieliśmy opcję podążania dalej drogami, przeczekania w Kilpisjärvi tygodnia lub dwóch mając nadzieję, że sytuacja w terenie się poprawi, albo wyszukania alternatywnej ścieżki przez Szwecję. Naszą sytuację skomplikował fakt, że nasza paczka, którą wysłaliśmy z Russenes do Abisko, nie przeszła kontroli celnej i była w drodze powrotnej do Russenes. Sami już nie wiedzieliśmy co zrobić. Niby przyszliśmy na kemping, aby odpocząć i niby ciała nasze odpoczywają, ale my nie mogliśmy się zrelaksować w pełni.

Obudzić się w namiocie z takim widokiem…bezcenne:) Kilpisjärvi (Finlandia)