Cztery Pory Roku w Cztery Miesiące – Odcinek 8

08
To nie ta góra na którą się wspinasz Cię męczy, tylko kamyk w Twoim bucie.
– Muhammad Ali
Abisko (Szwecja) – Ritsem (Szwecja)
15 Lipiec 2017 – 24 Lipiec 2017
10 Dni
209 km
TOTAL: 1157 km
15 Lipiec 2017 (Sobota) – przy szlaku E1, ok. 14 km przed Unna Allakas, Szwecja
Dystans: 20.8 km

Po kilku dniach przerwy wróciliśmy do akcji i w końcu weszliśmy na ścieżkę E1! Późno opuściliśmy kemping, bo musieliśmy się przepakować, zapakować nasze zapasy jedzenia i dopracować system pakowania. W końcu jeszcze postanowiliśmy wypić kawę, bo zrobiła się już taka kawowa pora. W Abisko zakupiliśmy jedną parę kijków do chodzenia, Marcin, po rozmowach z innymi chodziarzami, przekonał się i postanowił spróbować. Szliśmy każdy z jednym kijkiem i oboje szybko przyzwyczailiśmy się do nich i przekonaliśmy się, że to był dobry zakup.

Wyszliśmy dopiero po godzinie 13, ale pogoda dopisywała i dobrze się szło. Ścieżka nie była wymagająca, prowadziła wzdłuż rzeki, szeroka, dobrze zrobiona, zadbana i wyłożona kładkami drewnianymi w miejscach podmokłych. Ludzi bardzo dużo się przewijało, ale tak to już bywa, że w odległości maksymalnie dnia drogi od centrum turystycznego jest spory ruch. Jak tylko odeszliśmy dalej, to wszyscy gdzieś poznikali.

Rozbiliśmy się nad całkiem hałaśliwą rzeką, ale miejsce mieliśmy idealnie płaskie pod namiot, lepsze niż na kempingu. Ogólnie było dużo wody, zarówno w rzekach, jak i na ścieżkach, ale w sumie to padało przez 3 dni non stop, gdzieś ta woda musiała się podziać.

16 Lipiec 2017 (Niedziela) – przy szlaku E1, niedaleko od Cunojávrihytta
Dystans: 24.9 km

Od samego rana atakowały nas komary, cięły niemiłosiernie. Nie pomagał fakt, że powietrze stało i nie było wiatru. Szliśmy długą doliną, więc krajobraz niewiele się zmieniał. Ścieżka była w dobrym stanie, raz pod górkę, raz w dół. Dopiero pod koniec dnia weszliśmy trochę wyżej i tu pojawiły się płachty śniegu. Zrobiło się też chłodniej, ale dzięki temu nie było problemu z komarami. Ze cztery razy przechodziliśmy przez rzeki ze zdejmowaniem butów, a że to trochę zajmuje, to dopiero późnym popołudniem doszliśmy do chatki Unna Allakas. Podczas gdy przyrządzaliśmy obiad, pojawiły się 3 osoby, które nocowały w namiotach przy chatce. Pogawędziliśmy sobie przy obiedzie i poszliśmy dalej. Przeszliśmy przez kolejne dwie rzeki, z których jedna była dość wymagająca, szeroka, z wartkim nurtem i miejscami dość głęboka, ale daliśmy radę. Przeszliśmy jeszcze kawałek, mijając kolejną chatkę i rozbiliśmy obóz, widząc, że nadciągają ciemne chmury. Na szczęście zdążyliśmy przed deszczem.

17 Lipiec 2017 (Poniedziałek) – Cáihnavággihytta
Dystans: 14.4 km

Ranem udało się nam jeszcze zwinąć między deszczami, ale wkrótce potem rozchlapało się na dobre i padało do końca dnia. Zapowiadał się trudny odcinek, bardziej fizycznie, bo mentalnie już się na niego nastawiliśmy. Mieliśmy do przejścia kilka rzek, ale niektóre z nich przez mostki, przez mostki w nie najlepszej kondycji.

Na ścieżce pełno było wody, dookoła bagniska, kładki dawno się już skończyły, bo odeszliśmy od popularnych ścieżek. Nijak nie było obejść tego, szliśmy więc po prostu po wodzie. Ścieżka prowadziła sporo przez krzaki, które nie dość, że nas moczyły dodatkowo, to jeszcze bardzo spowalniały wędrówkę. A jak jeszcze wczesnym popołudniem zaczęliśmy się wpinać i grzać, to byliśmy mokrzy i od wewnątrz i na zewnątrz. Nasze widoki ograniczyły się do brzegu kaptura naciągniętego na głowę i tego, co pod nogami.

Myśleliśmy, że dojdziemy do chatki na kawę, ale przez warunki i pogodowe i terenowe zrobiła się pora obiadowa. Zaczęliśmy szykować się do obiadu, Marcin rozpalił piec i wtedy stwierdziliśmy, że, jak i tak rozpalamy, że późno już się zrobiło, że pogoda beznadziejna, to zostajemy na noc w domku. Decyzja zapadła, zatem rozgościliśmy się na dobre. Mieliśmy też inny powód, a mianowicie okazję do świętowania – właśnie stuknęło nam 1000 km na liczniku. Zjedliśmy więc obiad, potem zrobiliśmy pranie, wykąpaliśmy się w lodowatym strumyku i na spokojnie usiedliśmy przy kawie, wymieniając wrażenia z dwóch miesięcy w drodze. W sumie nasza pierwsza chatka, w której zostaliśmy, trafiła nam się w idealnym momencie. Jak miło było znaleźć się po tej dobrej stronie okna, obserwując padający deszcz z przytulnego miejsca koło piecyka.

18 Lipiec 2017 (Wtorek) – Skoaddejávre
Dystans: 23.3 km

Wiedzieliśmy, że kolejny dzień będzie trudny, wstaliśmy więc wcześnie, około 5:30 i po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Deszcz nie ustał przez noc, a teraz jeszcze dodatkowo wiał dość mocny wiatr. Na początek czekała nas przeprawa przez rzekę, niby nie wymagająca, ale przy tak niskiej temperaturze, padającym śniegu i silnym wietrze było to nie lada wyzwanie, żeby zdjąć buty i w klapkach wejść do wody. Potem było jeszcze kilka rzek, ale udało nam się je przejść, nie zdejmując butów. Czekał nas trudny odcinek, podejście na 1280 metrów, czyli najwyższy norweski punkt na E1.

Trudny odcinek przez rumowisko skalne

Trudność polegała na tym, że szlak prowadził przez rumowisko skalne, a z powodu padającego deszczu, kamienie i głazy były bardzo śliskie, częściowo poprzykrywane śniegiem, więc trzeba też było uważać, gdzie się nogę stawiało, aby nie wpaść w szczeliny i sobie krzywdy nie zrobić. Szliśmy bardzo powoli, klucząc trochę między głazami. W końcu doszliśmy na przełęczkę, ale to nie był koniec trudów. Ścieżka dalej prowadziła po śniegach i rumowiskach, czas na ok. 1000 metrów. Po takich przejściach to nasze buty nie dość, że mokre to i zimne. Nie za bardzo było też się jak zatrzymać na dłuższy postój. Wieczorem dotarliśmy do chatki Skoaddejavri i zdecydowaliśmy się tam przenocować, jako że za bardzo miejsc pod namiot nie napotkaliśmy.

Krajobraz i nawigowanie – jak łatwo stracić rachubę kierunku i miejsca zwłaszcza w pochmurne deszczowe dni, gdy każda dolina wygląda tak samo przykryta śniegiem.

19 Lipiec 2017 (Środa) –przy szlaku E1, ok. 2 km za Sitashytta
Dystans: 24.9 km

Z rana musieliśmy pokonać jeszcze jeden trudny odcinek po śniegu, a potem czekało nas ostre zejście w dół po skałach. Było niebezpiecznie ślisko i stromo, nie mieliśmy dobrej przyczepności, wiec powoli, ale zeszliśmy do drogi. Tam zatrzymaliśmy się na obiad, po czym ruszyliśmy dalej drogą. Nasze tempo wzrosło, ale niestety nie szło się zbyt przyjemnie, jako że cały czas padało. Nie mieliśmy szczęścia wieczorem i rozbijaliśmy się w siąpiącym cały czas deszczu, wszystko było mokre i kleiło się do rąk, co utrudniało naszą pracę. Wyzwaniem też było wpakować się do namiotu, aby za dużo wody ze sobą nie wnieść. Po tylu nocach spędzonych w namiocie mieliśmy już opracowane najlepsze sposoby i techniczki:)

Krajobraz i pogoda – pogoda zmienia całkowicie postrzeganie krajobrazu i całej wyprawy. W deszczu wszystko inne gdzieś umyka, widzi się tylko rąbek kaptura i kawałek drogi pod nogami, a myśli się o suchym i ciepłym miejscu. Przy pięknej pogodzie widzi się i zachwyca wszystkim dookoła.

20 Lipiec 2017 (Czwartek) – przy szlaku E1, ok. 2 km przed Paurohytta
Dystans: 19.9 km

Kolejny poranek zaskoczył nas miło i pozwolił zwinąć się na sucho. Z godziny na godzinę niebo się rozchmurzało. Tego samego nie można było powiedzieć o Marcinowym humorze. Wstał bez chęci i ruszył dalej z jeszcze mniejszą ochotą. Marcinowe poranki ogólnie nie należały do najlepszych, ale tego dnia była jakaś kulminacja chyba! Sprawy nie polepszał fakt, że z rana mieliśmy ostre podejście pod górę.

Z tego wszystkiego zatrzymaliśmy się na wczesną kawę. Tak sobie krzątamy się, przygotowując stanowisko, aż nagle, nie wiadomo skąd słyszymy: Hello! Zaskoczeni zupełnie unieśliśmy głowy, a tam stały dwie sympatyczne panie, które nadeszły z przeciwnego kierunku. Zaprosiliśmy je, by usiadły koło nas i poczęstowaliśmy kawą. Pogawędziliśmy sobie, zrobiło się przyjemnie i miło, a jakby na potwierdzenie tego słońce zaczęło ładnie przygrzewać.

Kawa w dobrym towarzystwie smakuje lepiej :)

Ta przerwa i to spotkanie trochę podbudowały Marcina i dalej ruszyliśmy z werwą. A może to ta kawa? Mieliśmy jeszcze trochę podejścia po śniegach, potem zaczęliśmy schodzić do przepięknej doliny. Ścieżka prowadziła wzdłuż jeziora, mostkiem przez rzekę, a potem znowuż podejście i przejście do kolejnej doliny. Zrobiło się późno, wyszukaliśmy więc ładnego miejsca na kawałku trawy nieprzykrytej śniegiem i rozbiliśmy obóz z przepięknym widokiem na zasypane śniegiem jezioro.

21 Lipiec 2017 (Piątek) – przy szlaku E1, ok. 9 km przed Røysvatn
Dystans: 19.3 km

W nocy temperatura spadła do około zera, ale ranek przywitał nas słoneczkiem grzejącym przez namiot. Atrakcją na dzisiaj była przeprawa łódkowa w miejscu połączenia dwóch jezior. Doszliśmy do brzegu, gdzie leżała sobie jedna łódka, zaciągnęliśmy ją do wody, wpakowaliśmy się i przedostaliśmy na drugi brzeg. Tam zostawiliśmy plecaki, zaciągnęliśmy drugą łódkę do wody i przeciągnęliśmy ją na pierwszy brzeg. Tam ją pozostawiliśmy na brzegu i powróciliśmy do naszych plecaków. Trochę się Marcin namachał wiosłami, ale na szczęście my mieliśmy tę dobrą łódkę, bo druga była dziurawa i przeciekała. Przeprawa zajęła nam trochę czasu, ale zdobyliśmy nowe doświadczenia.

Przeprawa łódkowa na szlaku E1 niedaleko Paurohytta, Norwegia

Marcin znowu zaczął marudzić, mając już dość tego śniegu, po którym to mozolnie się szło i tego, że końca tych śniegów nie było widać. Zrobiliśmy więc przerwę na kawę. I ten przystanek z przepięknym widokiem na niesamowicie czyste, niebieskie jezioro i przy akompaniamencie promieni słonecznych postawił go na nogi. A może kofeina go tak nakręcała, bo to już nie pierwszy raz, że po kawie szło mu się lepiej. W każdym razie dalej już poszło szybko. Cały dzień krążyliśmy przy granicy, idąc raz w Szwecji to za chwilę w Norwegii. Wieczorem spotkaliśmy samotnego starszego wędrowca (67 lat!), z którym pogawędziliśmy chwilę i poszliśmy w swoje strony. Na niego czekało podejście, a my już schodziliśmy do doliny.

Wcześniej na trasie spotkaliśmy też wędrującą parę, i to od nich zaczerpnęliśmy pomysł zmiany naszej trasy. Zamiast iść dalej E1, zdecydowaliśmy odbić się na Gränsleden, która szła północną stroną jeziora Áhkájávrre i dochodziła bezpośrednio do Ritsem, gdzie czekała na nas paczka.

22 Lipiec 2017 (Sobota) – przy szlaku Gränsleden, ok. 11 km za Røysvatn, Szwecja
Dystans: 19.3 km

Czekało nas jeszcze jedne podejście cały czas po śniegach. Była to trochę męcząca i powolna wspinaczka, ale cudowna pogoda i widoki wynagradzały wszystko. Zatrzymaliśmy się na zasłużoną przerwę przy przepięknie położonej chatce Røysvatn. Potem zaczęliśmy już zejście ku zielonym dolinom.

Jak tylko odbiliśmy w Gränsleden, to oznaczenia szlaku się pogorszyły i, mimo że nie było tu już śniegu, to szło się gorzej, bo trzeba było przebijać się przez krzaki i wody. Z całkowitej zimy o poranku, popołudniem weszliśmy w wiosnę w pełni. Temperatura odczuwalna była wyraźnie wyższa, a wszystko dookoła było soczyście zielone. Wkrótce teren się wypłaszczył, ścieżka się poprawiła i nasze tempo wzrosło.

Na tym etapie wyprawy wpadliśmy już trochę w rutynę dnia codziennego. Pobudka, śniadanie, marsz, marsz, kolacja, spanie. Marcin znów zaczął narzekać, trochę zmęczony tą rutyną i trochę doszła do jego świadomości skala tego przedsięwzięcia, że jeszcze przez tyle miesięcy to samo dzień w dzień. „A miało być łowienie ryb, a jest tylko śnieg i wieczne zmęczenie. Posiedziałbym sobie na kanapie ze trzy dni albo pospał jeszcze trzy dni bez przerwy”. Po śniegu nie idzie się łatwo, więc i dopadają człowieka takie gorsze chwile, kiedy ma już dość.

23 Lipiec 2017 (Niedziela) – przy szlaku Gränsleden, ok. 13 km przed Ritsem, Szwecja
Dystans: 20.8 km

Zazwyczaj sen regenerował siły, jednak dzisiaj stało się inaczej. Marcin kompletnie opadł z sił bardziej jednak mentalnych jak fizycznych. Krok za krokiem, powoli wlekliśmy się, przystając co chwila, i dyskutując, dlaczego tak się dzieje, po co to wszytko, czego brakuje, że już ma dość tej rutyny, że się nie nadaje, że ciągle to pod górkę, to w dół i w kółko to samo. Zrobiła się godzina 13, a my przeszliśmy tylko 3 kilometry. Nie było sensu tak iść, zatrzymaliśmy się więc na kawę, aby porządnie przedyskutować sprawę. Jest trudno, ale trzeba nastawić się pozytywnie, dostrzegać te dobre strony, a nie skupiać się na tym tych gorszych, jak w życiu. Śnieg jest – ale można po nim chodzić; znowu pod górkę – ale za chwilę będzie z górki; ciężko się idzie – ale przynajmniej nie pada; a jak pada – ale przynajmniej nie leje całymi tygodniami. Jutro wstanie słońce :)

Czy to po kawie, czy to po dyskusji, szło się dużo lepiej. Nabraliśmy tempa i prawie biegliśmy, zwłaszcza że mieliśmy z górki. Doszliśmy do jeziora Áhkájávrre, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad. Potem przeszliśmy jeszcze kilka kilometrów, ale dużo gorzej się szło, bo było duszno, pod górę, i z chmarą komarów krążących wokół nas i kąsających gdzie się dało.

Cały dzień towarzyszyły nam wspaniałe widoki, na duże ciemnoniebieskie jezioro, i ośnieżone szczyty gór a wokół taka oszałamiająca przestrzeń. Jako że Skandynawia jest tak ogromnym obszarem, z wielkimi jeziorami, ogromnymi połaciami gór i długimi dolinami, całkowicie zmienia się percepcja odległości. Gdy ścieżka idzie wzdłuż jeziora, i już widzisz to jezioro, myślisz sobie, że jeszcze tylko kawałek wzdłuż jeziora i będziesz na miejscu. A tu idziesz i idziesz godzinami, bo jezioro ma 20 kilometrów długości to i trochę czasu zajmuje przejście wzdłuż jego linii brzegowej.

24 Lipiec 2017 (Poniedziałek) – STF Ritsem, Szwecja
Dystans: 16.1 km

Ścieżka wiła się i kręciła między skałami, między drzewami, przez lasy, przez bagienka, pod górkę i w dół. Do Ritsem dotarliśmy dopiero wczesnym popołudniem. Mimo że ranek był pochmurny, to po południu się rozpogodziło i wykorzystaliśmy słońce. Zrobiliśmy akcję suszenia namiotu, a potem nałożyliśmy silikon na wszystkie szwy, tak aby wzmocnić właściwości wodoodporne namiotu, który swoje lata już ma. Mieliśmy całe popołudnie dla siebie, więc po ogarnięciu się, kąpieli, praniu, mogliśmy odpocząć, ładując nasze akumulatory i wszystkie baterie. Zmieniliśmy też trochę naszą dalszą trasę i zamiast ruszać na E1, przejdziemy część szlakiem Padjelanta.

Na szlaku E1, Norwegia