Irlandia – Dziennik Podróży

DZIEŃ 1. KIERUNEK DUBLIN


Leicester –> Holyhead –> prom do Dublina –> Rathdrum (439 km)

W tle DublinPo niezbyt długich przygotowaniach udało nam się dotrzeć na zieloną wyspę. Pobudka o 5 rano po zupełnie nieprzespanej nocy nie była zbyt wspaniała, ale ani trochę nie popsuło nam to humorów. Wpakowaliśmy się na motor i jazda: 322 km do portu Holyhead. Po drodze mała niespodzianka: przejazd przez Snowdonię – uczta dla oczu.
Płynęliśmy szybkim promem, dzięki czemu w 2 godzinki byliśmy na miejscu. Mieliśmy trochę problemów z wydostaniem się z Dublina, gdyż drogi były słabo oznaczone. Kiedy już nam się wydawało, że jesteśmy poza miastem na pięknej drodze to zaprowadziła nas ona z powrotem do Dublina. Ale po kilku próbach udało się.

Sam Dublin nie zrobił na nas dobrego wrażenia, miasto niezadbane, słabe oznaczenia dróg więc z chęcia opuściliśmy to miejsce aby poobcować z przyrodą. Ruszyliśmy drogą R115 przez Wicklow Mountains – droga – a raczej bezdroża, dookoła tylko pagóry, całe połacie pokryte wrzosowiskami. Wiało trochę, droga nie była najlepszej jakości, ale widoki rekompensowały te niedogodności. Na dziś nie mielismy zbyt wiele zaplanowane – oby wydostać się z Dublina. Dość szybko znaleźliśmy kemping (niestety z zimną wodą) i szybko zasnęliśmy z nadzieją na nowe przygody w kolejnym dniu.

DZIEŃ 2. DESZCZOWY DZIEŃ


Rathdrum –> Pairc Na Fana (357 km)

357 km, z czego 357 km w deszczu. Od małego deszczyku, przez ulewy i tak cały boży dzień. Na szczęście udało nam się wykorzystać chwile między jednym deszczem a drugim aby coś zjeść. Na dziś zaplanowaliśmy taki typowy dzień jazdy. Znowu zgodnie stwierdziliśmy że drogi są słabo pooznaczane, co poskutkowało małym „oesem”, ale dzięki temu trafiliśmy na ładną trasę i zjedliśmy śniadanie w uroczym miejscu.

Dromberg Stone CircleNiestety dziś źle się jechało, kolana i barki bolały a do tego deszcz zamiast przestawać to padał coraz mocniej. Udało nam się zrobić zdjęcia ruin i cmentarzyka w Fearna przy drodze N11. Trafiliśmy również na Dromberg Stone Circle – krąg kamienny (przy drodze R597). Niestety padało już tak mocno, że nie dało się zrobić porządnego zdjęcia :( Przemoknięci do suchej nitki zdecydowaliśmy się na nocleg w B&B aby osuszyć się trochę.

DZIEŃ 3. MIZEN HEAD


Pairc Na Fana –> Coornagillagh (238 km)

Oj ciężko było – cały poprzedni dzień padało, całą noc padało i cały ranek paskudnie padało. Przeczekaliśmy trochę i ubrani w przeciwdeszczówki wyruszyliśmy w drogę. Na szczęście z każdym kilometrem przejaśniało się coraz bardziej.

Mizen HeadDzisiejszą atrakcją był przylądek Mizen Head – punkt Irlandii najbardziej wysunięty na południowy zachód. Prowadziła do niego bardzo malownicza droga. Mizen Head to bardzo urokliwe klify, na których kiedyś była latarnia, dziś jest centrum turystyczne, które swoją drogą warto odwiedzić.

Stamtąd przez Bantry, Castletown zmierzaliśmy w kierunku Dursey Island, na którą to prowadzi kolejka linowa. Niestety była ona akurat w konserwacji, więc tylko popatrzeliśmy, zrobiliśmy zdjęcia i dalej w drogę. Objechaliśmy przylądek i zmierzaliśmy w kieunku Kenmare. Około 10 km przed miastem zjechaliśmy na kemping. Jako że wszędzie było mokro, łąka była namoknięta to właściel kempingu zlitował się nad nami i zaoferował nam zamiast miejsca na namiot mały barak, taką kanciapkę. Bardzo byliśmy mu za to wdzięczni, szczególnie gdy oceniliśmy straty wczorajszej ulewy, a było źle.

Olbrzymie dzikie rabarbaryNamiot cały mokry – póki jeszcze nie padało rozstawiliśmy go aby się trochę osuszył, i co gorsze okazało się, że spiwór Marcina był praktycznie cały mokry, czyli wyłączony z użytkowania. Musieliśmy spać pod jednym śpiworkiem. Byliśmy wielce wdzięczni za kanciapkę. Zasnęliśmy z nadzieją na ładną pogodę.

CIEKAWOSTKA: W Irlandii można spotkać ogromnych rozmiarów dzikie rabarbary i bardzo dużo paproci – całe połacie

DZIEŃ 4. BAJKOWA DOLINA


Coornagillagh –> gdzieś na półwyspie Dingle (291 km)

Dzisiaj rano znów przywitał nas deszcz:( ale to potworny, lało i lało tylko czasem przejaśniało się ale dosłownie na 2 minuty. Skorzystaliśmy z naszego luksusu obudzenia się w suchej kanciapce, zrobiliśmy sobie śniadanko i tylko wypatrywaliśmy przez okno kiedy przestanie padać. Wykorzystaliśmy chwilę przejaśnienia – szybkie pakowanie motoru i już byliśmy znowu w drodze. Ku naszej uciesze niebo zaczęło się przejaśniać i już nawet nie padało, było tylko zimno.

Ring of KerryDzisiejszy dzień obfitował we wspaniałe widoki, no i w końcu mogliśmy podziwiać błękitne niebo nad Irlandią:) Przebyliśmy drogę Ring of Kerry dookoła przylądka, którą naprawdę warto zobaczyć, zwłaszcza odcinki nadmorskie. Słońce podbudowało nasze nastroje, jechało się naprawdę dobrze, tak że przegapiliśmy drogę, którą chcieliśmy wjechać w góry. Nic to – szybka zmiana planu, małe pogubienie się, dzięki czemu znaleźliśmy fajne miejsce na piknik. W końcu trafiliśmy na naszą trasę.

Baśniowe miejsce - Gap of DunloeNaszym celem było Gap of Dunloe – miejsce, które najbardziej utkwiło nam w pamięci. Wąska droga wiła się wzdłuż strumyczka urokliwą doliną, wprost bajkowa sceneria. Strumyk poprzecinany prześlicznymi kamiennymi mostkammi, wokoło góry, wszędzie zielono a niebo błękitne, prawie bezchmurne. Trzeba było tylko tutaj uważać, ponieważ droga jest bardzo wąska, kręta i nie najlepszej jakości, z dużą ilością turystów pieszch, rowerowych i podróżujących konno.

Wróciliśmy na drogę N71, z której odbiliśmy na R561 w kierunku półwyspu Dingle. Po drodze trafiliśmy na bajeczną plażę w Inch, wjechaliśmy na nią motorem i podziwialiśmy wielkie fale, skąpane w promieniach słonecznych, rozbijające się o brzeg. Dalsza trasa okazała się bardzo malownicza dzięki czemu bardzo przyjemnie i szybko się jechało.
Trochę pomęczyliśmy się z szukaniem kempingu, na miejsce dotarliśmy dopiero po 19.00. Zadowoleni byliśmy bardzo z mijającego dnia, gdyż był bardzo suchy i dał nam nowe nadzieje na to, że jednak wypoczniemy na tym urlopie i trochę zobaczymy.

DZIEŃ 5. DESZCZOWO


gdzieś na półwyspie Dingle –> Newbridge (320 km)

Próżne nasze nadzieje. Od rana deszcz. Zwijaliśmy obóz ubrani w przeciwdeszczówki, łudząc się jeszcze, że za kolejną górą przywita nas słońce. Nic z tego… odpuściliśmy sobie już objechanie przylądka i udaliśmy się w drogę.

Deszcz nie ustawał, drogi zamieniały się w rzeki, widoczność coraz mniejsza a nasze ubrania coraz bardziej mokre… to pozbawiło nas złudzeń, że pogoda może się jeszcze poprawić. Przemoknięci, przemarznięci zadecydowaliśmy o przerwaniu naszej wyprawy. Nie było sensu kontynuować naszej wyprawy po to tylko żeby jechać w deszczu, nie mogąc się zatrzymać aby podziwiać widoki, gdyż i tak nic nie było widać. Po szybkim zrekalkulowaniu trasy ruszyliśmy w kierunku Limerick i dalej najkrótszą drogą do Dublina. Ani na chwilę nie przestawało padać. Zmęczeni, głodni i przemoknięci – każdy kilometr stawał się udręką, ale zamierzaliśmy jak najwięcej przejechać. Zatrzymaliśmy się jakieś 50 mil od Dublina w B&B i osuszyliśmy trochę nasze manatki.

DZIEŃ 6. TO JEST JUŻ KONIEC


Newbridge –> Dublin –> prom do Holyhead –> Leicester (414 km)

Dziś naszym celem było dotarcie do domu „suchą stopą”. Z samego rana wyruszyliśmy w kierunku promu, mając nadzieję załapać się na najbliższy. Irlandia jakby chciała nas przekonać że wcale taka deszczowa nie jest – pożegnała nas słońcem, aczkolwiek było bardzo zimno. Dotarliśmy na przystań. Bez problemu przebukowaliśmy bilety, ale musieliśmy czekać około 2 godzin na najbliższy prom.

Tak zakończyła się nasza przygoda z Irlandią. Wygląda jednak na to że nie prędko tam wrócimy.