Kraje Bałtyckie – Dziennik Podróży

DZIEŃ 1. KIERUNEK PRZYGODA


Leicester, Anglia –> Ladbergen, Niemcy (851 km)

Długo na to czekaliśmy, ale się doczekaliśmy. Ponownie jesteśmy w trasie. Po pokonaniu przeszkód związanych z otrzymaniem zgody na urlop, dopasowaniem terminów no i oczywiście problemów natury finansowej z wielką ochotą wyruszyliśmy w drogę.

Na kempingu w NiemczechWyjechaliśmy bardzo wcześnie rano, bo już o 1.15 aby zdążyć na wczesny prom. Udało się bez problemów i po krótkiej drzemce na promie, pojechaliśmy dalej. Dziś chcieliśmy pokonać jak najwięcej kilometrów, aby potem dłużej cieszyć się wyprawą właściwą. Przez pierwsze dwa dni mieliśmy do pokonania około 1600 km. Wcześniej poszukaliśmy sobie również kempingu mniej więcej w połowie trasy.

Pogoda nam dopisała. Na początku było trochę zimno, wszak jechaliśmy w nocy, ale przynajmniej nie padało. Później wypogodziło się i zrobiło się cieplutko. Bardzo dobrze się jechało i nawet nie czuliśmy przejechanych kilometrów w pupie. Po dotarciu na kemping uraczyliśmy się wielkim schabem i poszliśmy wcześnie spać.

DZIEŃ 2. TAM GDZIE STYKAJĄ SIĘ DWA MORZA


Ladbergen, Niemcy –> Frederikshavn, Dania (915 km) –> prom do Szwecji

Dzień zaczął się i zakończył dobrze, choć po drodze było kilka niespodzianek. Ale od początku. Obudziliśmy się wcześnie i o 6.10 byliśmy już gotowi do odjazdu. Mimo że pogoda wyglądała rano obiecująco, to z minuty na minutę zachmurzało się coraz bardziej. Wszystko szło dobrze dopóki nie dojechaliśmy do Hamburga, tam dzielnie wypatrując drogi nr 7, przegapiliśmy drogę 261 którą to mieliśmy wjechać na nr 7. Pobłądziliśmy trochę, czego efektem był nieplanowany przejazd przez centrum Hamburga jednak koniec końców udało nam się wrócić na trasę. Już w Hamburgu założyliśmy przeciwdeszczówki, bo ciemne chmury przykrywały niebo. Jak tylko wyjechaliśmy z miasta rozchlapało się na dobre. Po jakimś czasie przestało padać, ale że było dość zimno to pozostaliśmy w przeciwdeszczówkach.

Opuściliśmy Niemcy i wkroczyliśmy do Danii, gdzie zaczęła się nasza właściwa podróż. Przez Danię przejechaliśmy w zasadzie autostradą. Dania to kraj nizinny i droga wiła się przez pola i lasy układające się w malownicze krajobrazy. Mieliśmy mały incydent, i prawie zabrakło nam paliwa. Ogólnie było mało stacji benzynowych przy autostradzie i aby nie ryzykować że nie dojedziemy, zjechaliśmy z autostrady do małego miasteczka w poszukiwaniu stacji. Na szczęście się udało.

Tam, gdzie stykają się dwa morzaJako że mieliśmy trochę czasu do promu postanowiliśmy odwiedzić Skagen, gdzie stykają się wody dwóch mórz: Bałtyckiego i Północnego. Przeszliśmy się spory kawałek plażą do samego punktu gdzie fale dwóch mórz rozbijają się o siebie. Wiało mocno trochę, ale słoneczko świeciło i przyjemnie się spacerowało. Frederikshavn, skąd wypływaliśmy promem i Skagen to przepiękne, malownicze miasteczka, czyste, zadbane, jasne i pięknie położone. Jest to niezwykle malowniczy zakątek kraju, warty odwiedzenia.

DZIEŃ 3. SZWECJA NOCĄ


Goteborg, Szwecja –> Camping Bredsand, Szwecja (533 km)

Po paru godzinach drzemki na promie ruszyliśmy od razu w drogę. Była już godzina niemal 3 nad ranem, ale jak założyliśmy wcześniej nie zatrzymywaliśmy się na noc. Sprawnie udało nam się wyjechać z Goteborga i jechaliśmy cały czas drogą E45 w poszukiwaniu dnia. Zwiedzaliśmy zatem Szwecję nocą, choć trudno mówić o zwiedzaniu, bo ciemno było:) Walczyłam cały czas za snem, jako że na promie nie udało mi się wiele zdrzemnąć. Musiałam się bardzo pilnować, bo oczy same się zamykały. Robiliśmy dzisiaj częściej przerwy, żeby się rozgrzać i rozbudzić.

Na śniadaniu w SzwecjiJechaliśmy prawie cały czas drogą E45, a potem E18. Jak to w Szwecji – wokoło lasy i lasy. Ale dobrze się jechało, mimo, że zimno ogólnie było (trochę z niewyspania, trochę z niezbyt wysokiej temperatury). Cały dzień spędziliśmy zatem w przeciwdeszczówkach jako że chmury deszczowe cały czas krążyły nam nad głowami.

Dzisiaj, zgodnie z ustaleniami, wcześniej zjechaliśmy na kemping, aby odespać nieprzespaną noc i porządnie wypocząć. Trochę byliśmy zbici z tropu jak kazano nam wykupić kartę kempingową, aby móc spędzić jedną noc, ale jako że był to już drugie dzisiaj podejście do zorganizowania noclegu, to po prostu zapłaciliśmy bez większych protestów. Po zjedzeniu kolacji w miejscowej knajpce udaliśmy się na krótki spacer nad jeziorkiem po czym poszliśmy wcześnie spać.

SZWECJA – dobrze oznaczone drogi, ani na chwilę nie zbłądziliśmy

DZIEŃ 4. WYSPY ALANDZKIE


Camping Bredsand, Szwecja –> Bomarsund, Alandy, Finlandia (246 km)

Na śniadaniu w SzwecjiPoprzedniego wieczora zasnęliśmy jak dzieci i spaliśmy około 12 godzin. Dopiero przed 9 rano opuściliśmy kemping, ale takie było założenie, aby porządnie odpocząć. Dzisiaj mało jazdy, więcej płynięcia. Dotarliśmy do Kapellskär. Bez problemów i dodatkowej opłaty przebukowaliśmy bilety (mieliśmy rezerwację dopiero na następny dzień). Mieliśmy 3 godziny czekania na prom. Cofnęliśmy się do miasteczka w poszukiwaniu jedzenia, niestety bez rezultatów, wróciliśmy więc na przystań i obiad zjedliśmy w tamtejszym barze.

Ruiny twierdzy w Bomarsund, AlandyNiebo się wypogodziło i zrobiło się całkiem cieplutko. Przeprawa trwała 2 godziny. Morze było spokojne, więc w pełni radowaliśmy się tą podróżą. Dopłynęliśmy do Mariehamn i udaliśmy się w głąb wyspy w poszukiwaniu kempingu. Znaleźliśmy bardzo ładny nad zatoczką. Wieczorkiem poszliśmy na spacer do pobliskich ruin dawnej twierdzy w Bomarsund. Pogoda przepiękna, cieplutko, słońce chylące sie ku zachodowi i wspaniała okolica, w takich chwilach dusza się raduje, tak po prostu. Jako że straciliśmy już rachubę czasu (jak to bywa w podróżach) to czuliśmy się jak zagubieni w czasie i przestrzeni…

DZIEŃ 5. PRZEPRAWY PROMOWE


Bomarsund, Alandy, Finlandia –> Kemping Lomanauvo, Finlandia (101 km)

Wśród wysepek alandzkichDzień zaczęliśmy od składania wilgotnego namiotu. Szybko wyruszyliśmy w poszukiwaniu jedzenia, jako że poprzedniego dnia trochę o to nie zadbaliśmy i poszliśmy spać na głodnego. Dopadliśmy jakiś market, ale musieliśmy czekać do 9 na jego otwarcie.

Zrobiliśmy zapasy jedzeniowe i ruszyliśmy do Langnäs z nadzieją, że uda nam się przedostać przez Archipelag Alandów, mimo iż nie mieliśmy rezerwacji na promy. Przybyliśmy na przystań dość wcześnie, zjedliśmy śniadanie i wtedy rozpadało się na dobre. Bez problemu zabrali nas na prom, nie musieliśmy nawet nic płacić:) W czasie przeprawy przestało padać. Przybiliśmy do Kokär, gdzie ruszyliśmy w głąb wyspy w poszukiwaniu jedzenia. Zjechaliśmy całą wyspę wzdłuż i wszerz i znaleźliśmy tylko jedną restaurację, która jednak była otwarta dopiero od 17.00. Wróciliśmy zatem na przystań i tam przygotowaliśmy sobie ucztę z kanapek, bardzo pysznych zresztą.

Na kolejną przeprawę do Galtby zabrali nas bez problemu (nawet nie pobrali opłaty!). Wszystkie przeprawy przez wyspy alandzkie upływały w bardzo przyjaznej, wręcz rodzinnej atmosferze.

Wioseczka na jednej z Wysp AlandzkichJako że promy te są jedynym środkiem transportu pomiędzy wyspami to podróżowaliśmy z tymi samymi ludźmi, i na ostatniej przeprawie nie mieliśmy żadnych obaw aby zostawić nasz ekwipunek na promie i wyjść na chwilę na zewnętrzny pokład. Martwiliśmy się tylko czy znajdziemy nocleg, bo było już dość późno. Po przybyciu do Galtby ruszyliśmy dalej, ale szybko zostaliśmy „zatrzymani” przez kolejną przeprawę promową. Czekając na prom nasi koledzy motocykliści, Finowie z którymi mieliśmy przyjemność podróżować przez Alandy, podpytali lokalnych kierowców na temat kempingów. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że tuż za przeprawą promową jest jeden i kolejny jest w Nagu. Zaraz po zjechaniu z promu ucieszyliśmy się na widok znaku na kemping. Recepcja była już zamknięta, więc szybko znaleźliśmy miejsce i się rozbiliśmy jako że było już całkiem ciemno.

ALANDY – Archipelag składający się z kilku tysięcy wysp i wysepek, mniejszych i większych, w zasadzie płaskich ale co jedno dało nam się odczuć to niesamowity spokój i cisza wokoło. Nikt nigdzie się nie spieszył, miejscami wygląda jakby budynki były opuszczone, niezamieszkane. Czerwone domki ładnie wpasowują się w krajobraz skał i lasów alandzkich wysepek.

UWAGA – patrz Porady/Drogi jak podróżować po Alandach

DZIEŃ 6. ESTONIA


Kemping Lomanauvo, Finlandia –> Talin, Estonia (286 km)

Rankiem zwinęliśmy się krótko po 8 godzinie. Chcieliśmy zapłacić, ale że recpcja była zamknięta do 9 to nie czekaliśmy i pojechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Turku tam odbiliśmy na drogę nr 110 na Salo i kolejno 52 na południe, 25 i 51 w kierunku Helsinek. Trasa bardzo ładna, droga wiła się wśród lasów, Na jednej z dróg w Finlandii czasem jezior, przez skały no i pola pełne dojrzałych zbóż. Przyjemność dla oczu. Dojechaliśmy do Helsinek i udaliśmy się na przystań promową. Tam wielce się zdziwiliśmy ceną biletów do Talina (€113), no ale cóż.

Z biletami w ręku wróciliśmy do motoru i w tym momencie lekko pobledliśmy… Okazało się że tylna opona była już tak zjechana za zaczęły sie już pojawiać druty!!! „No to mamy problem” – nasza pierwsza myśl. Ustawiliśmy się do kolejki na prom rozmyślając jak tu się dowiedzieć gdzie można zmienić opony. Jedno było pewne – trzeba to zrobić jak najszybciej i to oznaczało pozostanie na noc w Talinie, gdzie mieliśmy największe szanse na znalezienie jakiegoś garażu. Na nasze szczęście, tuż za nami w kolejce ustawił się motocyklista z Estoni, jak się później okazało mieszkający w Talinie! Szybko wykorzystaliśmy okazję, przedstawiliśmy mu naszą sytuację i poprosiliśmy o pomoc we wskazaniu miejsc gdzie można wymienić opony. Już na promie zaopatrzyliśmy się w mapę Talina a kolega wytłumaczył nam gdzie mamy jechać. Byliśmy mu wielce wdzięczni.

Kemping na przystaniNa mapie znaleźliśmy rówież kemping na terenie miasta i tam też się udaliśmy. Jednak okazało się, że nie ma na nim miejsc, bo były zarezerwowane dla grupy wojskowych. Tam spotkaliśmy grupę Polaków, w czterech jeepach, którzy również szukali miejsca pod namioty. Wskazano nam inny kemping, gdzie też się udaliśmy. Był to miejski kemping na przystani z kilkoma jednie miejscówkami na namioty. Aby wziąć kąpiel trzeba było się udać do pobliskiego klubu tenisowego i zapłacić €3, ale przynajmniej woda była ciepła.

Już podczas przeprawy bardzo mocno wiało a przed wieczorem wiatr wzmogł się jeszcze bardziej. Maszty jachtów zacumowanych na przystani robiły wiele hałasu, aż trudno było spać.

DZIEŃ 7. BUTKI DLA BUSY


Talin, Estonia –> Kuru, Estonia (273 km)

W nocy mocno wiało, ale na szczęście do rana się uspokoiło. Szybko się zwinęliśmy i wyruszyliśmy w poszukiwaniu butków dla Busy.

Czekając na otwarcie sklepu Biker24Pierwszym problemem było znalezienie sklepu BIKER24, który został nam wskazany poprzedniego dnia, ale udało się. Niestety sklep był otwarty dopiero od 10.00, wiec musieliśmy godzinę czekać. Wykorzystaliśmy ten moment na szybkie śniadanie. Z minuty na minutę niebo się wypogadzało i robiło się coraz cieplej. O 10.00 Marcin poszedł załatwić sprawę opon. Nie mieli takich jak chcieliśmy, ale w ofercie znalazły się podobne i co najważniejsze od ręki mogli je wymienić, co też uczynili. Z portfelem lżejszym o €335, szczęśliwi ruszyliśmy dalej w trasę.

Przebiliśmy się przez Talin i ruszyliśmy drogą nr 1 wzdłuż wybrzeża. Po drodze przejechaliśmy przez park narodowy Lahemaa Rahvuspark. Bardzo przyjemnie się jechało, i droga w miarę ładna a otoczenie przyjemne dla oczu. Przejechaliśmy również przez Võsu – przeurocze miasteczko nadmorskie ukryte w lesie, które mnie zauroczyło. Domki estońskie – drewniane, stare, wyblakłe i jakze urokliwie, ukryte między drzewami, a życie toczące się jakby własnym, powolnym rytmem.

Potem przejeżdżaliśmy przez Kunda – jakby zupełnie inny świat. Szare, ciemne, przemysłowe miasto (tartaki, celuloza) z pustymi ulicami wyglądało na opuszczone. I tu widać tę różnicę między zachodem oraz krajami skandynawskimi a wschodem – Estońskie Morze Bałtyckieto jednak kilkanaście lat różnicy w rozwoju. Ten kraj pamięta jeszcze wpływy rosyjsko-komunistyczne. Po drodze mijaliśmy wiele zakładów, wszystkie jednak zaniedbane, czasy ich świetności dawno minęły, ale wszystko się jednak jakoś toczy i funkcjonuje.

Chcieliśmy również zobaczyć atrakcję Valaste Juga (pn od Johvi) – malowniczy wodospad, który odsłania warstwy gleby. Znaki doprowadziły nas na miejsce, ale atrakcja właściwie zamknięta już dla turystów. Pozostałości kładki widokowej straszyły rdzą, bramki zamknięte na kłódki, wszystko wokół pozarastane. Dziwne to dla nas było, skoro na mapach pozaznaczane, znaki do tego prowadzą a zobaczyć tego nie można, a szkoda, bo na pewno warto by było.

Znaleźliśmy dziś bardzo ładny kemping, ale próbujac dogadać się z właścicielem wyszło małe nieporozumienie, on myślał, że chcemy domek wynająć a my chcieliśmy miejsce pod namiot. Ale że właściciel szybko zrekalkulował cenę, to za €25 nie musieliśmy rozbijać namiotu i mieliśmy przyjemność spać na łóżkach.

ESTONIA – dobrze oznaczone drogi, nawet to tych mniejszych miejscowości, aczkolwiek nienajlepszej jakości

DZIEŃ 8. ODCINKI SPECJALNE


Kuru, Estonia –> Kekava, Łotwa (445 km)

Po dobrze przespanej nocy, spakowaliśmy się szybciutko i ruszyliśmy w drogę. Już od samego rana zostaliśmy zaatakowani znakami informującymi o rybach wędzonych na sprzedaż.

Jezioro Peipsi, EstoniaNiestety większość stanowisk była jeszcze zamknięta, gdyż było jeszcze dość wcześnie rano. Kiedy wreszcie nabraliśmy wielkiej ochoty na te ryby, to nie mogliśmy znaleźć miejsca aby je nabyć. Kluczyliśmy zatem niedaleko jeziora Peipsi licząc na to że coś znajdziemy. Niestety musieliśmy obejść się smakiem, może innym razem…

Pojechaliśmy dalej w kierunku Łotwy, do Valga. Tam zatankowaliśmy i zrobiliśmy zakupy, aby jak najmniej operować walutą łotewską. Przekroczyliśmy granicę i udaliśmy się do Gauja National Park, aby zwiedzić parę atrakcji.

Droga wsród lasów, ŁotwaJednak nawet nie dojechaliśmy do pierwszej a już mieliśmy dosyć. A to ze względu na kiepskie drogi, a dokładniej mówiąc szutrówki. Kluczyliśmy nie mogąc znaleźć właściwej drogi i wymęczeni tą jazdą zgodnie stwierdziliśmy, że rezygnujemy z atrakcji w tym parku. Dobiliśmy się do drogi A3 i podążyliśmy w kierunku Rygi, mając nadzieję, że uda nam się sprawnie przejechać. Wbiliśmy się na obwodnicę i jako że było już trochę późno stwierdziliśmy że na pierwszym napotkanym kempingu zostajemy. I tak zrobiliśmy. Trafiliśmy na bardzo uroczy, nad rzeczką, gdzie wieczorkiem w promieniach zachodzącego słońca, popijając herbatkę obmyślaliśmy dalszy plan podróży.

ŁOTWA – koszmarne drogi; drogi podrzędne to ubite szutrówki, albo zwykłe polne drogi. Te główniejsze też nie lepsze, bo dziura na dziurze, łatka na łatce. Słaby dojazd do atrakcji turystycznych, ze względu na drogi, ale również na słabe oznaczenia, a właściwie ich brak

DZIEŃ 9. NA MIERZEJI


Kekava, Łotwa –> Nida, Litwa (447 km)

Przywitał nas kolejny piękny dzień. Ale ja niestety nie czułam się tak „pięknie”. Poprzedniego dnia zaczęło boleć mnie gardło i całą noc nie mogłam spać z tego powodu, rano nie czułam się najlepiej. Chyba przewiało mnie na przystani w Talinie.

Na jednej z łotewskich drógZebraliśmy się szybciutko i wyruszyliśmy przejeżdzając przez Kemeru National Park. Przyjemnie się jechało, wokół lasy i lasy, przyjemny chłodek poranka i bezchmurne niebo. Zmierzaliśmy w kierunku atrakcji zwanej Pokaiņu Mežs. Po drodze w mieście Dobele zakupiliśmy leki i o dziwo dość szybko odnaleźliśmy właściwą trasę. Droga nie najlepszej jakości, a ostatni odcinek to była oczywiście szutrówka, ale tym razem się nie poddaliśmy. Na miejscu dogadaliśmy się z babuszką i za €4 udaliśmy się na zwiedzanie lasu. Pokaiņu Mežs to stary las, przepełniony dobrą energią (tak mówią), pełny stosów różnych rozmiarów kamieni o szczególnych kształtach lub tworzących różne formacje np. strumyk kamykowy. Bardzo duży obszar do zwiedzenia a my mieliśmy dosyć już na pierwszym etapie.

W lasach Pokaiņu mežs, ŁotwaWeszliśmy do lasu bez mapy i zaczęlismy błądzić. Jak już udało nam się wrócić do motocykla to zgodnie stwierdziliśmy, że kolejne etapy sobie odpuszczamy. Zjedliśmy więc śniadanie i ruszyliśmy w kierunku Litwy.

Granicę przekroczyliśmy w Ezere i bez większych przystanków ruszyliśmy w kierunku Klaipeda, aby nadrobić trochę kilometrów. Zatrzymaliśmy się tylko w Kretinga aby zrobić zakupy i coś zjeśc – kupiliśmy kołduny z sosem na ciepło, które szybciutko spałaszowaliśmy i ruszliśmy dalej. Gubiąc się trochę w Klaipeda (urywane oznaczenia kierunków) trafiliśmy w końcu przeprawę promową do Neringa, skąd wyruszyliśmy w poszukiwaniu kempingu. Podziwialiśmy niesamowicie dłuuuugą kolejkę ludzi wracających z wypoczynku weekendowego na mierzei. Uwaga: obowiązuje opłata za wjazd na mierzeję! Dotarliśmy do Nidy, na sam litewski koniec Mierzeji Kurońskiej i tam nocowaliśmy.

LITWA, ŁOTWA – słabe oznaczenia dla atrakcji turystycznych i koszmarne drogi dojazdowe (ale to chyba już mówiłam)

DZIEŃ 10. SPACER


Nida, Litwa –> Trakai, Litwa (490 km)

Obudził nas deszczk. Ja znowu prawie nie spałam a to z powodu bólu gardła. Wstaliśmy dość wcześnie z zamiarem nadrobienia kilometrów. Przedtem jednak chcieliśmy przespacerować się po wydmach. Błądziliśmy w poszukiwaniu miejsca z którego można się dostać na wydmy Juodkrantė. W końcu natrafiliśmy na jakąś leśną ścieżkę, gdzie znaki zapowiadały 2.8 km do wydmy. Postanowiliśmy się przespacerować. I szliśmy, i szliśmy i szliśmy, gorąco się robiło i coraz trudniej się szło w całym tym motocyklowym ubraniu.

Wydmy Juodkrantė, LitwaDoszliśmy do jakiegoś rozstaja dróg, nieoznaczonego oczywiście, nie wiedząc gdzie dalej mamy iść i gdzie możemy trafić postanowiliśmy zawrócić. Ruszyliśmy przed siebie, ale niestety jakimś trafem odbiliśmy w boczną ścieżkę (a wydawało nam się że w tą stronę szliśmy tylko jedną, główną, ścieżką). Gdy zorientowaliśmy się, że to nie ta ścieżka zaczęliśmy błądzić, wybierając na chybił trafił kolejne ścieżki na rozstajach. Błąkalismy się zatem, źli że mało tego że nic nie zobaczyliśmy to jeszcze tyle czasu zmarnowaliśmy. W końcu udało nam się dotrzeć do motoru. Szybko stamtąd odjechaliśmy.

Postanowiliśmy jednak zatrzymać się na kolejnym parkingu, aby zjeść śniadanie. Okazało się, że ten parking jest właściwym punktem wypadowym na wydmy. Marcin nie miał już siły iść i postanowiliśmy że on przygotuje śniadanie a ja szybciutko pobiegnę na te wydmy. To poleciałam, biegiem na górę, parę zdjęć i biegiem na dół. Pogoda była przepiękna, aż nawet za gorąco na takie biegi.

Rezerwat Archeologiczny w Kernavė, LitwaPo tych przygodach w końcu znaleźliśmy się na właściwej trasie, na autostradzie do Kowna i Wilna. Nadrobiliśmy trochę kilometrów, bardzo dobrze się jechało, pogoda ładna. Odwiedziliśmy po drodze Rezerwat Archeologiczny w Kernavė i główną jego atrakcję jaką są grodziska. Chcieliśmy również zwiedzić Europas Parkas, ale tak się rozpadało, że nie widzieliśmy sensu błąkać się po parku w kaskach na głowach i w przeciwdeszczówkach.

Zawróciliśmy więc i skierowaliśmy się na Trakai i dojechaliśmy nad jezioro, gdzie znaleźliśmy kemping. Od razu po rozstawieniu namiotu udaliśmy się do kempingowej restauracji i uraczyliśmy lokalną kuchnią.

DZIEŃ 11. MAZURY


Trakai, Litwa –> Tumiany, Polska (501 km)

Obudziliśmy się w całkiem mokrym namiocie. Wprawdzie nie padało, ale w tej dolince nad jeziorkiem było bardzo wilgotno.

Zamek w Trokach, LitwaZwinęliśmy się więc „na morko”, zrobiliśmy kila fotek zamku w Trokach w porannej mgle i pojechaliśmy dalej. Skierowaliśmy się na Dzūkija National Park, gdzie nie omieszkaliśmy zawitać do miejscowości Marcinkonys. Bardzo piękny park, przystosowany dla turystów, z miejscami piknikowymi. Zatrzymaliśmy się również przy Merkinės piliakalnis – pozostałości wałow, nasypów, z których roztacza się przepiekny widok na Niemen.

Jezioro Mamry, PolskaDalej udaliśmy się do granicy z Polską i obraliśmy kierunek na Suwałki. Zatrzymaliśmy się na chwilę w mieście, aby postanowić jak dalej jechać. Zdecydowaliśmy się objechać jezioro Mamry. W Ogonkach nad jeziorem zatrzymaliśmy się w smażalni ryb, gdyż już mieliśmy wielką ochotę na węgorza wędzonego. I tu zawiedliśmy się trochę, bo podali nam zimnego z lodowki, a my oczekiwaliśmy cieplutkiego prosto z wędzarni. Ruszyliśmy zatem dalej na Kętrzyn, ale szło to bardzo powoli ze względu na wszechobecne roboty drogowe. Trasa bardzo ładna, przyjemnie się jechało, tylko tak długo. W Kętrzynie, tak przy okazji, zwiedziliśmy zamek.

Potem wbiliśmy się na drogę nr 16 w kierunku Olsztyna. Mały ruch na drodze, i nawierzchnia bardzo dobra to i szybko się jechało. Było już całkiem późno, więc jak tylko wypatrzylismy znak na kemping to od razu zjeżdżaliśmy. Trafiliśmy na bardzo ładny kemping w Tumianach, położony nad jeziorkiem. Tylko namiot źle się rozkładało, bo był kompletnie mokry. Dzień zakończylismy bardzo pozytywnie, popijając herbatkę.

WARMIA I MAZURY – przepiękne tereny, dużo lasów i jezior

DZIEŃ 12-15. KONSTANTYNOWO I KOSTRZYN NAD ODRĄ


Tumiany, Polska –> Konstantynowo, Polska –> Kostrzyn nad Odrą, Polska (545 km)

Odwiedzinki u rodzinki.

DZIEŃ 16-17. POWRÓT


Kostrzyn nad Odrą, Polska –> Leicester, Anglia (1398 km)

Wyjechaliśmy dość późno, około 9 rano, ale taki był nasz zamiar, gdyż chcieliśmy powrót rozłożyć na dwa dni, z noclegiem. Dobrze się jechało, pogoda dopisywała i zanim się spostrzegliśmy byliśmy już w Holandii. Po krótkich rozważaniach stwierdziliśmy, że skoro tak dobrze nam idzie to nie zatrzymamy się na nocleg, tylko dojedziemy do domu.

Obraliśmy kurs na Dunkerque. Kupiliśmy bilety na prom i o godz 22.00 wypłynęliśmy z portu. Na promie zjedliśmy kolację i ułożyliśmy się na krótką drzemkę. Po zejściu z promu, z rozpędu przejechaliśmy 110 km i dopiero się zatrzymaliśmy. Było już całkiem zimno, więc ubrałam się w przeciwdeszczówkę. Jechało się już nie tak dobrze, bo zmęczenie i sen dawały o sobie znać. Zrobiliśmy jescze jeden przystanek na tankowanie i z ciężkimi powiekami dotarliśmy do domu ok 3.00 nad ranem. Po czym szybciutko wskoczyliśmy do łóżeczka.