Opuszczając Wellington i kierując się na Wyspę Południową, nie mieliśmy najmniejszego pojęcia co będziemy dalej robić. Siedząc na terminalu promowym w Picton, czekając, aż miasto się obudzi, czytając ulotki i patrząc na mapę, wpadliśmy na pomysł, aby przejść szlak Queen Charlotte Track. Pytanie było tylko, jak dostać się do punktu początkowego. Albo drogą, albo taksówką wodną, albo… kajakiem. Godzinę później siedzieliśmy w biurze Wilderness Guides, omawiając nasze plany, organizując kajaki i planując trasę. Zdecydowaliśmy się wyruszyć następnego dnia rano, tak abyśmy mieli jeszcze czas, aby zrobić zapasy żywności i odpocząć po bezsennej nocy przeprawy promowej. Wieczorem było bardzo wietrznie i obawialiśmy się, czy pogoda nie zepsuje naszej wyprawy kajakowej.
Obudziliśmy się bardzo wcześnie rano i przywitał nas piękny poranek, spakowaliśmy nasze rzeczy i udaliśmy się do biura Wilderness Guides. Najpierw musieliśmy spakować nasze rzeczy do kajaka, czego trochę się obawialiśmy, czy nasze plecaki i ich zawartości się zmieszczą. Na szczęście podwójny kajak z włókna szklanego był wystarczająco duży, więc było sporo miejsca. Następnie podpisaliśmy kilka dokumentów, sprawdziliśmy prognozę pogody i odpowiednio zaplanowaliśmy trasę (aby wiatr był na naszą korzyść) i odebraliśmy nasz sprzęt. Potem udaliśmy się na plażę, przeszliśmy krótkie szkolenie bezpieczeństwa i byliśmy gotowi do drogi!
Pierwszym zadaniem było bezpieczne wyjście z portu, co oznaczało przekroczenie linii promowej. Rano było kilka promów i łodzi wpływających i wypływających z portu. Woda była spokojna, więc poszło nam całkiem sprawnie. Potem mogliśmy do woli zwiedzać kręte wybrzeże i ukryte zatoczki Marlborough Sounds — sieć zatopionych w morzu dolin, które tworzą labirynt wysepek, zalesionych półwyspów i zacisznych zatoczek. Chcieliśmy dostać się do zatoki Kumototo, ale jakoś ją ominęliśmy, a to dlatego, że wiosłowanie przychodziło łatwo, a wody były spokojne, więc poruszaliśmy się szybciej, niż myśleliśmy. Zdecydowaliśmy się kontynuować i znaleźć inne miejsce na przerwę. W pewnym momencie wiatr zaczął się wzmagać i pojawiły się duże fale na morzu. Niestety wiatr wiał nam prosto w twarz, więc wiosłowanie stało się utrudnione. Zauważyliśmy małą plażę w jednej z zatok i tam się skierowaliśmy. Osłonięci od wiatru mieliśmy bardzo przyjemną przerwę na kawę. Płynęliśmy dalej i mieliśmy zamiar zatrzymać się w zatoce Ratimera. Nie było to aż tak daleko, ale przy wietrze w twarz i falach zajęło nam to trochę czasu, aby tam się dostać. Rozbiliśmy namiot na kempingu przy plaży. Były dwie inne pary kajakowe z nami na kempingu.
Wyruszyliśmy rano, pogoda była ładna, a wiatr niezbyt silny. Płynęliśmy spokojne, podczas gdy Marcin próbował złapać rybę, i raz mu się udało! Szukaliśmy małej plaży, na której moglibyśmy się zatrzymać. Wypatrzyliśmy jedną, która była dość wąska, ale dobrze ukryta przed wiatrem, i mieliśmy super przerwę na kawę i trochę odpoczynku dla naszych ramion:) Po przerwie zaczęliśmy wiosłować w kierunku wyspy Blumine Island, była to długa przeprawa. Wyglądało jakby wyspa była tuż niedaleko, ale zajęło nam to dużo czasu. Kiedy tam dotarliśmy, była dopiero druga godzina po południu, ale zdecydowaliśmy się zostać na noc na wyspie, tylko dlatego, że miejsce było tak piękne, pogoda ładna, a następny kemping zbyt daleko. Mieliśmy czas spokojne ugotować obiad, pospacerować po plaży i odpocząć w słońcu. Mimo że woda wyglądała kusząco, aby do niej wskoczyć (niesamowity kolor, słoneczna pogoda), żadne z nas się nie zdecydowało. Woda była po prostu tak zimna, a zimny wiatr powodował jeszcze większe zimno. Otrzymaliśmy telefon od firmy kajakowej z aktualizacją pogody i zalecaną trasą na następny dzień, gdyż pogoda miała się zmienić. I my to czuliśmy, wieczorem wzmógł się wiatr, a w nocy wręcz hulał, próbując zdmuchnąć nasz namiot. Padało trochę, ale niezbyt dużo.
Zamierzaliśmy wstać wcześnie, ale jak obudziliśmy się o 5.30 i nasz namiot strasznie trząsł się od wiatru, po prostu poszliśmy spać dalej, mając nadzieję, że później będzie lepiej. Około 2 godziny później wstaliśmy, zastanawiając się co robić. Wiatr brzmiał strasznie, ale nadciągał od strony lądu, więc nie powodował dużych fal i zdecydowanie wiał w dobrym dla nas kierunku. Znajdowaliśmy się w osłoniętej zatoce i woda nie wyglądała tak źle, ale nie byliśmy pewni co będzie na otwartej przestrzeni, jako że mieliśmy długą przeprawę przed nami. Kiedy skończyliśmy jeść śniadanie, zrobiło się spokojniej, więc szybko się spakowaliśmy, założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe, gdyż trochę padało i na horyzoncie pojawiły się czarne chmury, i wyruszyliśmy. Wiatr wiał nam w plecy, więc wiosłowanie było łatwiejsze, musieliśmy po prostu uważać na duże fale. Kiedy opuściliśmy linię brzegową i rozpoczęliśmy naszą przeprawę na wyspę Long Island, wiatr się zmienił, wzmógł się i zmienił na boczny, powodując duże fale. Trudniej było wiosłować, więc zgodnie zadecydowaliśmy się zmienić trasę i skierować się wprost na wybrzeże. Wiosłowaliśmy na falach, z wiatrem w plecy, więc mimo iż kajak trochę się kołysał, utrzymywaliśmy dobrą prędkość i wcześniej niż myśleliśmy, dotarliśmy do Ship Cove. Mieliśmy zarezerwowany odbiór kajaka na godzinę 16, ale było jeszcze przed południem i mieliśmy nadzieję, że wcześniejsza łódź odbierze kajak. Wyciągnęliśmy go z wody, spakowaliśmy nasze rzeczy, wyczyściliśmy kajak i wkrótce przybyła taksówka wodna. Nie było zasięgu telefonicznego, więc nie mogliśmy skontaktować się z firmą kajakową, ale kapitan zgodził się zabrać kajak. Byliśmy bardzo wdzięczni, ponieważ oszczędziło to nam kilka godzin czekania.
Skoro kajak był już w drodze powrotnej, my mogliśmy rozpocząć drugą część wycieczki, wędrówkę szlakiem Queen Charlotte Track, ale chwileczkę…najpierw…przerwa na kawę…aby uczcić udaną wyprawę kajakiem. Wielu ludzi przybywało do Ship Cove, niektórzy z nich tylko na godzinę lub dwie, niektórzy na jednodniowe spacery, a niektórzy rozpoczynali szlak Queen Charlotte Track tak jak i my.
Szlak Queen Charlotte Track prowadził nas przez bujny i zielony, rodzimy las, coraz wyżej i wyżej, aż dotarliśmy do szczytów wzgórz, skąd mieliśmy niesamowite widoki na Marlborough Sounds. Przez trzy dni szliśmy ładną ścieżką, mile spędzając przerwy na dobrze zorganizowanych miejscach piknikowych i punktach widokowych. Za każdym razem nie mogliśmy powstrzymać się o wzdychania z zachwytu, patrząc na zielone wzgórza wznoszące z ciemnoniebieskich wód. Fascynujące miejsce.
Pod koniec wycieczki postanowiliśmy zatrzymać się na Smith’s Farm, gdzie oprócz miłego powitania ciepłymi muffinkami, mieliśmy okazję zobaczyć świetliki. Polecono nam spacer nocą do wodospadu, gdzie żyją te małe stworzonka. Był to bardzo miły i niespodziewany dodatek do wycieczki, który obojgu nam się spodobał.