Szkocja – Dziennik Podróży

DZIEŃ 1. KIERUNEK SZKOCJA


Leicester –> Fort William (692 km)

Jesteśmy w Szkocji. Pierwszy dzień podróży za nami. Pierwszy przystanek: Fort William. Szkocja przywitała nas deszczem, ale tego niestety można było się spodziewać. Chcieliśmy wyruszyć o godz 6 rano, ale że padało przesunęliśmy wyjazd o 2 godziny. Jak się okazało musieliśmy zrezygnować z zabrania plecaka ze sobą, więc nie mogliśmy zabrać też nic do jedzenia na drogę i parę rzeczy trzeba było zostawić a parę upchnąć.
Ja od rana jechałam ubrana w przeciwdeszczówkę. Okazało się to dobrym posunięciem, bo po pierwsze było mi ciepło a po drugie w drodze złapał nas deszcz i już padało do końca dnia.

Loch Lomond (przy drodze A82)Za Glasgow zaczęła się „prawdziwa” Szkocja. Jechaliśmy bardzo malowniczą drogą A82. Droga wiła się wzdłuż Loch-ów otoczonych Ben-ami. Jechało się bardzo przyjemnie, szkoda tylko że padało. Ale nie zniechęciło to nas ani trochę. Krajobrazy jak z bajki: górskie szczyty w chmurach, wodospady, jeziora…Szkocja ma wiele do zaoferowania.

DZIEŃ 2. DZIEŃ PEŁEN WRAŻEŃ


Fort William –> Shieldaig (241 km)

Poranek przywitał nas deszczem. Musieliśmy trochę poczekać, aby złożyć namiot w miarę sucho. Ale cały dzień był niesamowity. Wyruszyliśmy z Fort William. Zaryzykowaliśmy jazdę bez przeciwdeszczówek i bardzo dobrze zrobiliśmy. Droga prowadziła przez dolinę, między górami. Widoki niesamowite, a droga wymarzona na motor. Można śmigać i czuć wolność. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się aby zrobić fotki i uraczyć duszę otaczającym pięknem. W Kyle of Lochalsh przejechaliśmy sobie przez Sky Bridge na wyspe Isle of Skye. Most w sumie nie zrobił tak dużego wrażenia na mnie, choć z daleka zapowiadał się interesująco.

Droga na Applecross

Postanowiliśmy wydłużyć trochę naszą trasę i objechać Applecross Peninsula. I to było najlepsze posunięcie. Droga wije się górami, ale dosłownie górami, przez Belach-na- Ba (trzeci co do wysokości mountain pass w Szkocji).

Wrażenia niesamowite, tego nie da się opisać, żadne zdjęcie nie odda charakteru tego miejsca, w żadnym przewodniku nie znajdziesz, nie odczujesz niesamowitości tego miejsca. Tam trzeba być, zobaczyć i przeżyć to na swój sposób. W takim miejscu jak to, człowiek uświadamia sobie jak tak naprawdę jest mały. Mieliśmy wrażenie że skały zaczną spadać ze zboczy. Droga pięła się coraz wyżej i wyżej. A im wyżej tym bardziej ostre zakręty, droga na skraju przepaści. Na samym szczycie widoczność była ograniczona praktycznie do zera, ponieważ jechało się już w chmurach. Na tej drodze zaliczyliśmy też pierwszą wywrotkę. Motor nam się przewrócił na zakręcie, ale przy tak małej prędkości nic się nam nie stało.

A to sceneria naszego miejsca noclegowego w ShieldagPo zjechaniu z gór droga prowadziła wybrzeżem, z jednej strony woda, z drugiej góry. Czuć było morską bryzę. Jechało się bardzo przyjemnie. Dotarliśmy do Shieldag. Mieliśmy trochę kłopotów z odnalezieniem kempingu, który okazał się wydzielonym kawałkiem łączki na wzgórzu i na dodatek bezpłatnym:) Wiało okrutnie i mieliśmy problemy z rozstawieniem namiotu z powodu kamienistego podłoża, ale widoki wynagrodziły te trudy: za tobą góry, przed tobą woda i wysepki…z takim widokiem z okien to naprawdę można tu zamieszkać.

DZIEŃ 3. BAJKOWA DROGA


Shieldaig –> Scourie (248 km)

Obudziło nas dziś słoneczko, było cieplutko. W ciągu dnia zachmurzyło się, ale nie zakładaliśmy przeciwdeszczówek. Aczkolwiek popadało trochę jak przejeżdzaliśmy przez Deep Frozing Mountains.

Sceneria jak z baśni, a droga i pogoda wymarzone do jazdy (droga A835 do Ullapool)Dzisiejszy dzień był bardzo długi. Zrobiliśmy 248 km. Na początku mieliśmy mały problem ze znalezieniem stacji benzynowej. Musieliśmy zboczyć trochę z trasy, ale jakoś daliśmy rade. Kierowaliśmy się na Ullapool. Niesamowite otoczenie, droga prowadziła wzdłuż jezior, w których jak w lustrze odbijały się otaczające je góry. Pogoda bardzo ładna, droga wymarzona na motor, jechało się naprawdę super. W Ullapool zrobiliśmy małą przerwę na fish&chips.

Kolejny punkt wyprawy na dziś to Stoer. Droga trochę w nie najlepszej kondycji, bardziej przypominała ścieżkę rowerową, porośnięta trawą wydawała się zupełnie zapomniana, i zdawać się mogło, że prowadziła jakby na koniec świata, z dala od cywilizacji. Zatrzymywaliśmy się kilka razy, aby upewnić się, że rzeczywiście jedziemy w dobrym kierunku. Dotarliśmy do Point of Stoer z latarnią morską.

Klify, również charakterystyczne dla krajobrazu SzkocjiDocelowo chcieliśmy zobaczyć formację skalną z klifów: Old Man of Stoer, ale że trzeba by było iść 3 km w „oprzyrządowaniu” motocyklowym, do tego zanosiło się na deszcz dlatego postanowiliśmy odpuścić sobie tę wyprawę. Zostaliśmy zatem przy latarni, spoczęliśmy na ławeczce postawionej jako pomnik pewnemu człowiekowi, i wpatrywaliśmy się w morze. Wokół cisza, słychać było tylko fale rozbijające się o skały, powietrze czyste, niesamowity spokój, cudowne miejsce na wyciszenie się.

Dalej jechaliśmy w gęstej mgle co dodawało nowych wrażeń do i tak mrocznej atmosfery Szkocji. Droga wiła się wśród gór, czasem było bardzo stromo. Widoki były imponujące. Postanowiliśmy zatrzymać się w Scourie. Bez trudu znaleźliśmy kemping, i jak się później okazało, pracowali tam Polacy…no tak wszędzie nas pełno.
Tego dnia uczciliśmy również naszą dotychczasową podróż Guinessem,który od tej pory stał się naszym częstym gościem. Udaliśmy się do namiotu, z którego roztaczał się wpaniały widok na zatokę The Minch w świetle zachodzącego słońca…ehhh…w takich chwilach naprawdę chce się żyć.

DZIEŃ 4. NAD BRZEGIEM OCEANU


Scourie –> Thurso (162 km)

Dziś późno wyruszyliśmy, dopiero koło 13-tej. Ale takie było nasze założenie, nigdzie się nie spieszyliśmy. Zjedliśmy spokojnie śniadanie i udaliśmy się na zdobywanie Szkocji. Dojechaliśmy do Durness. Tam zobaczyliśmy jaskinię Smoo Cave. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej. Droga cały czas prowadziła wybrzeżem.

Skały na piaszczystej plaży przy drodze A838Napotkaliśmy zatoczkę z piaszczystą plażą, wodą czysto niebieską, otoczoną skałami. Plaża jak z bajki, zupełnie jak nie szkocka. W poszukiwaniu stacji benzynowej, sklepu i noclegu dotarliśmy do Thurso (W Malvich nie ma stacji benzynowej!!!) i tutaj też zatrzymaliśmy się na nocleg. „Dostaliśmy” miejscówkę w namiocie z widokiem na ocean. Wieczorem wypogodziło się, zrobiliśmy sobie więc małą kolację na stole piknikowym i odpoczywaliśmy rozpamiętując wrażenia mijającego dnia. A tak a propos stolików piknikowych to również one stały się „obowiązkowym punktem” naszej wycieczki. Od tej pory namiot rozbijaliśmy zawsze w pobliżu stolika piknikowego:)

DZIEŃ 5. KLIFY I KAMIENISTA PLAŻA


Thurso –> Wick (~80 km)

Bardzo spokojny dzień. Zrobiliśmy tylko kikladziesiąt kilometrów, ale za to jakich! Podróż zaczęliśmy bardzo późno ponieważ musieliśmy przeczekać deszcz. Udaliśmy się na Dunnet Head – najbardziej na północ wysunięty punkt lądu brytyjskiego. Wiało tam bardzo mocno. Widoczność nie była zbyt dobra, ale i tak podziwialiśmy okolicę. A krajobraz zupełnie inny od tego widzianego wczoraj . Szkocja każdego dnia oferowała nam coś nowego.

Kolejny przystanek to John O’Groats, który przez większość Anglików uważany jest za najdalej na północ wysunięty punkt lądu. Miasteczko samo w sobie niczego nie oferuje. Nie zatrzymując się więc długo ruszyliśmy dalej, na Duncasby Head.

W takim miejscu chce się zostać na dłużejTo miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie. Zrobiliśmy mały spacer wzdłuż klifów, zeszliśmy na kamienistą plażę. Słoneczko świeciło, wokół cisza, spokój, tylko owce pasały się wokoło. Odpoczęliśmy sobie na trawce, na szycie klifu, w dole woda o niesamowitym kolorze, rozbijająca się o skały, przed nami niezmierzone ilości wody, taka oaza spokoju. Aż nie chciało się stamtąd odchodzić.

DZIEŃ 6. ZAMKI


Wick –> Wick (16 km)

Typowy dzień urlopowy, godzina druga, a my dopiero spożywaliśmy śniadanie. Ale co tam, czy gdzieś nam się spieszyło, wszak to nasz urlop:) a do tego grzejące słoneczko sprawiło, że nie chciało nam się nigdzie ruszać…no i rozleniwiliśmy się zupełnie.

Po śniadaniu zdrzemnęliśmy się trochę i z tego „trochę” zrobiła się 5-ta godzina. Postanowiliśmy więc zostać w Wick jeszcze jedną noc. Jednak aby nie uznać dnia za zupełnie zmarnowanego udaliśmy się na zwiedzanie pobliskich zamków. Old Wick Castle okazał się być kompletną ruiną, tzn zostały z niego dosłownie 4-ry ściany, ale za to uraczyliśmy się widokami na klify i Morze Północne.

Ruiny zamku niedaleko WickSinclar Castle, który znajduje się na Noss Head, jest zachowany w o wiele lepszym stanie, ale w tym czasie był restaurowany. Niestety ze względu na wykonywane prace nie można było zwiedzać go od środka.
Przejechaliśmy dziś tylko 16 kilometrów, ale w sumie przekroczyliśmy już tysiąc sześćset (1000mil). Trzeba było to uczcić;)

DZIEŃ 7. UWIĘZIENI W WICK


Wick –> Wick (0 km)

Uwięzieni w Wick. Już wczoraj wieczorem pogoda zaczęła się psuć, zaczęło padać i wiać bardzo mocno. Mieliśmy nadzieję, że przez noc się wypada. Tak samo myśleliśmy rano po przebudzeniu, w południe, po południu…aż w końcu porzuciliśmy wszelkie nadzieje. Stwierdziliśmy że nie ma żadnych szans na poprawę, cały czas równo padało i wiało. Mówiąc krótko utknęliśmy na cały dzień w namiocie. Na szczęście mieliśmy mały zapas jedzenia.

DZIEŃ 8. WODOSPADY


Wick –> Dornoch (273 km)

Pogoda nie przywitała nas najlepiej. Wczoraj jednak postanowiliśmy, że zwijamy się bez względu na to jaka będzie pogoda, i tak też zrobiliśmy. Nieprzyjemnie pakowało się w czasie deszczu, ale mieć w perspektywie kolejny dzień w namiocie? – O nie!

W Wick zjedliśmy jeszcze mały posiłek i czym prędzej opuściliśmy to miasto. Udaliśmy się w kierunku Brora. Ciężko się jechało. Co prawda już nie padało, ale wiało niesamowicie mocno, aż głowę urywało a motor zwiewało z drogi:/ Przemarzłam okropnie, musiałam ubrać się w przeciwdeszczówkę aby trochę się ogrzać. Trasa była interesująca – prowadziła nad morzem przez małe, urocze szkockie wioseczki.

W Brora zrobiliśmy małe zakupy i wyruszyliśmy dalej. Dziś niedziela więc trzeba było w miarę wcześnie pomyśleć o jedzonku. Kierowaliśmy się dalej na Lairg.

Shin Falls niedaleko LairgW drodze zatrzymaliśmy się aby zobaczyć atrakcję turystyczną jaką jest Shin Falls, niewielka katarakta na rzece Shin. Spieniona woda o kolorze brunatno-czerwonym wyglądała jak coca-cola w szklance:) Szukaliśmy też wodospadu zaznaczonego na mapie Achness Waterfall. Pobłądziliśmy „trochę”. Zrobiliśmy dodatkowe kilkanaście kilometrów w poszukiwaniu wodospadu, którego w końcu i tak nie znaleźlismy:/ Trochę zirytowani pojechaliśmy dalej kierując się na Dornoch. Po drodze w Golsip zobaczyliśmy zamek, niestety tylko z zewnątrz. Nie mieliśmy jakoś ochoty płacić kilkanaście funtów, żeby zwiedzić taki zamek. W Dornoch udało się również wypatrzyć zamek gdzieś na skale, ukryty za drzewami, bardzo ładnie się prezentował.

Dziś mieliśmy spory wybór campingów. W samym Dornoch było ich aż 3! Wybraliśmy ten w centrum. Zapłaciliśmy co prawda za noc £11, ale był bardzo ładny. W końcu mogliśmy osuszyć wszystko, bo słoneczko ładnie przygrzewało. Zjedliśmy kolację i popijając sobie herbatkę z cytrynką rozkoszowaliśmy się panującą tu sielanką.

DZIEŃ 9. LOCH NESS


Dornoch –> Fort Augustus (130 km)

Ruiny zamku Urquhart Castle nad Loch NessObudziło nas słoneczko. Wstaliśmy dość wcześnie, zjedliśmy śniadanko i wyruszyliśmy w trasę.

Dojechaliśmy do Inverness, potem udaliśmy się na A82 wzdłuż jeziora Loch Ness. Po drodze oczywiście zatrzymywaliśmy się aby zrobić obowiązkową fotkę z potworkiem Nessi. Zatrzymaliśmy się też przy Urquhart Castle. Ruiny są bardzo dobrze zachowane, ale jako że zrobiono z tego kompleks turystyczny to wcale nie chciało nam się tam iść razem z całym tłumem ludzi. Jezioro Loch Ness nie zrobiło na nas większego wrażenia.

Loch NessPodobny jest do każdego innego Lochu w Szkocji, ale jest wielką atrakcją turystyczną dzięki legendzie o potworze Nessi.

Jechaliśmy dalej wzdłuż jeziora, aż dotarliśmy do Fort Augustus. Była godzina 15-ta jak dojechaliśmy. Kupiliśmy więc ciacho, soczek i usiedliśmy sobie nad kanałem obserwując jak żaglówki i stateczki przechodzą ze śluzy do śluzy i przez obracany most. W Fort Augustus postanowiliśmy przenocować. Wieczór był piękny, niebo bezchmurne, słoneczko przygrzewało, nigdzie się nam nie spieszyło, po prostu cudownie:))
Mała refleksja. Widać powrót do cywilizacji. Tak jak północ jest odludna, tak tutaj na wysokości Loch Ness pełno ludzi – turystów z potworkowymi gadżetami. W zasadzie Loch Ness to ostatni taki duży Loch na naszej trasie, musieliśmy się więc, chcąc nie chcąc, pożegnać ze spokojem i Lochami.

DZIEŃ 10. GÓRY, GÓRY…


Fort Augustus –> Inverdruie (122 km)

Wyrwani ze śpiworków przez właściciela kempingu, który uświadomił nam, że doba kempingowa trwa do godziny 11-tej, musieliśmy się więc jak najszybciej zebrać. Koło godziny 13-tej wyruszyliśmy w trasę do Aviemore. Jechaliśmy dalej wzdłuż jeziora Loch Ness nie robiąc większych przystanków. Po wschodniej stronie jeziora nie było już tylu turystów. Droga jednopasmowa z częstymi robotami drogowymi (świeżo wysypane kamyczki), prowadziła wśród gór pokrytych wrzosowiskami.

Jechaliśmy dalej malowniczą drogą A9, która doprowadziła nas do Aviemore. Spodziewaliśmy się małej mieścinki, która jednak okazała się być prawdziwym centrum turystycznym – zatłoczonym, pełnym sklepów punktem wypadowym w góry.

Namiot pośrodku lasu i jagód:) Nieopodal InverdruiePobłądziliśmy trochę w poszukiwaniu pola namiotowego z wolnym miejscem, gdyż niektóre okazały się nie mieć już wolnych miejscówek.
Po pewnym czasie trafiliśmy na pole namiotowe ulokowane w lesie. Bardzo nam się tam spodobało. Rozbiliśmy namiot gdzieś między drzewkami sosnowymi porośniętymi mchami, wokół krzaczki z jagódkami, słychać było szum pobliskiego strumyczka, a wszystko to otoczone wysokimi górami. Czego chcieć więcej…od razu postanowiliśmy zostać na 2 noce. Sielanka:)

DZIEŃ 11. LASY


Inverdruie –> Inverdruie (32 km)

Widok ze szczytu Cairn GormZe względu na kolejki do łazienek opóźnił się nasz wypad na miasto. Pojechaliśmy na pizze do Inverduie a potem do Aviemore na zakupy.
Jako dzisiejszą atrakcję postanowiliśmy się przejechać Mountain Railway. Wjechaliśmy motorem gdzieś wysoko, droga pięła się coraz wyżej i wyżej i oferowała niesamowite widoki. Dotarliśmy na „peron”. Przejazd kolejką kosztował nas £15.50 (2 studenckie bilety).

Na górze, na wysokości ok 1000m było małe centrum turystyczne. Jak się okazało nie można było pieszo zejść z tej góry, trzeba było też zjechać kolejką. No cóż. Ze szczytu roztaczał się wspaniały widok na okoliczne góry, doliny, gleny, beny i lochy. Było zimno i wiało, ale bardzo nam się tam podobało. Wypiliśmy gorącą czekoladę i zjedliśmy ciacho, po czym zjechaliśmy na dół.
W obozie zaparzyliśmy herbatkę z cytrynką, potem wyruszyliśmy na spacer. Ten las był niesamowity, sosny karłowate, porośnięte mchami i porostami. Pośrodku prowadziła ścieżka a gdzieś nieopodał płynął strumyk o wodzie tak przezroczystej, jakby jej tam nie było…taki bajkowy las. W oddali widać było góry. Spacerowaliśmy sobie prawie 2 godziny, takie małe urozmaicenie od godzin spędzonych na motorze:)

DZIEŃ 12. WRZOSOWISKA


Inverdruie –> Inver (200 km)

To już ostatni dzień naszego zwiedzania. Ależ ten czas szybko zleciał…ehh… nic tylko westchnąć. Ale pożegnaliśmy Szkocję w dobrym stylu. Wyruszyliśmy jeszcze przed 12, spędzając prawie cały dzień w trasie. Droga prowadząca przez góry była niesamowita, zresztą to zupełnie naturalne w Szkocji, oferującej codziennie coś nowego: inne krajobrazy, inne widoki…i to jest niesamowite.

Pagórki usiane wrzosamiDalej droga prowadziła przez wrzosowiska, niestety o tej porze roku jeszcze nie rozkwitnięte, mimo wszystko wyglądało to bardzo interesująco. Chciałabym tu kiedyś jeszcze przyjechać aby zobaczyć to piękno w całej krasie, po prostu….”pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko”. Droga wiła się to w górę, to w dół, zakręt za zakrętem. Szukaliśmy kempingu, najpierw trafiliśmy do caravan parku, gdzie nie było miejscówek dla namiotów, musieliśmy się zatem cofnąć. Ostatecznie rozbiliśmy się w Inver, nad rzeczką. Po rozłożeniu namiotu, udaliśmy się do Dunkled po jedzonko. Poszliśmy sobie również na spacerek wzdłuż rzeki. Wieczorkiem upajaliśmy się ostatnimi chwilami spokoju w naszej enklawie nad potoczkiem.

To już nasz ostatni kemping. Wiedzieliśmy, że żal będzie się z tym rozstać, ale co przeżyliśmy, co zobaczyliśmy to nasze i nikt nam tego nie odbierze, pozostaną nam wspomnienia i to jest ważne.

DZIEŃ 13. POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI


Inver –> Leicester (612 km)

Pobudka o szóstej rano, zwijanie obozu i w trasę…przed nami kawał drogi. Pożegnaliśmy się ze Szkocją i przygotowaliśmy się na powrót do szarej rzeczywistości. Droga nas trochę wymęczyła, do tego zaczęło padać i nie przestało do końca dnia. Szczęśliwi, pełni wrażeń powróciliśmy do domu.