Kilpisjärvi (Finlandia) – Setermoen
15 Czerwiec 2017 – 24 Czerwiec 2017
10 Dni
216 km
TOTAL: 732 km
15 Czerwiec 2017 (Czwartek) – przy drodze E8, ok. 10 km za Kilpisjärvi Hikingcenter
Dystans: 17.2 km
Spakowaliśmy nasz obóz i cofnęliśmy się około 5 kilometrów do wioski, gdyż dostaliśmy informacje, że są tam ludzie, którzy zajmują się przesyłaniem paczek między Norwegią Szwecją i Finlandią i będą mogli nam pomóc. W końcu udało nam się trafić do właściwej osoby. Miła pani z supermarketu w naszym imieniu zadzwoniła na pocztę do Russenes, wyjaśniając sprawę i prosząc tym samym, aby jak tylko nasza paczka się pojawi to przesłać ją dalej na adres jednego z urzędów pocztowych położonych bardziej na południu Norwegii, do którego będziemy mogli dotrzeć podczas naszej wędrówki. Tym samym też wyklarowała się nasza dalsza trasa, musieliśmy poruszać się wzdłuż norweskich dróg, aby móc odebrać paczkę. Perspektywą kolejnych trzech tygodni wzdłuż dróg nie była zachęcająca, więc trochę niechętnie, ale ruszyliśmy dalej.
16 Czerwiec 2017 (Piątek) – przy drodze E8, ok. 20 km przed Skibotn
Dystans: 22.9 km
Powoli szliśmy sobie na południe, koncentrując się na tylko na dniu obecnym, starając się nie myśleć ile jeszcze tych dróg przed nami. Jakby jeszcze tego było mało, Marcinowi zaczęło doskwierać ścięgno ITBS w prawej nodze. Lewą dopiero co wyleczył w roku poprzednim, a teraz prawe się zaczęło odzywać. Już od dłuższego czuł ból, ale nie na tyle, żeby przeszkadzało w chodzeniu. Teraz z dnia na dzień ból narastał.
Szliśmy wzdłuż dużej rzeki i wkrótce zaczęliśmy schodzić do doliny. Pojawiły się drzewa i lasy i co najważniejsze więcej zieleni. A to oznaczało nadejście wiosny! Czuliśmy to również w ogólnym wzroście temperatury. Pod koniec dnia Marcin szedł na półtorej nogi. Rano jeszcze jako tako dał radę iść, to po południu już było gorzej. Dłuższe przerwy w chodzeniu nie pomagały, a wręcz jeszcze pogarszały sprawę. Martwiliśmy się co z tego będzie.
17 Czerwiec 2017 (Sobota) – przy drodze E6, ok. 4 km za Skibotn
Dystans: 27.0 km
W pewnym momencie wbiliśmy się na ścieżkę rowerową, mając nadzieję, że przez kilka kilometrów odpoczniemy sobie od asfaltu. Od razu nabraliśmy dodatkowych sił, jako że i pogoda była po naszej stronie, zrobiło się słonecznie. Bardzo przyjemnie się szlo, a ścieżka doprowadziła nas prawie do samego miasteczka.
Do Skibotn dotarliśmy wieczorem, oczywiście z naszym szczęściem była to sobota, więc musieliśmy zrobić zapasy jedzeniowe. Dobrze, że udało nam się dotrzeć do sklepu na godzinę przed zamknięciem. Z pełnymi plecakami wyszliśmy poza miasto, weszliśmy w las i znaleźliśmy dobre miejsce takie na dwie noce. Mieliśmy nadzieję, że taki odpoczynek dobrze zrobi Marcinowej nodze.
Zaczęliśmy też odczuwać tę złą stronę zbliżającej się wiosny i lata, a mianowicie komary. Zwłaszcza w lesie dawały się we znaki.
18 Czerwiec 2017 (Niedziela) – przy drodze E6, ok 4 km za Skibotn
Dystans: 0.0 km
Dzień postoju spędziliśmy w większości w namiocie, jako że padający deszcz nie dał nam posiedzieć na zewnątrz. Okna pogodowe wykorzystaliśmy na zrobienie kawy, kąpiel w strumyku, przepierkę i ugotowanie obiadu. I tu trafił nam się prawdziwy rarytas, dla odmiany od jedzeń liofilizowanych, zrobiliśmy makaron z sosem pomidorowym i wkładką mięsną w postaci salami. Pyszne było, mimo że musieliśmy się trochę nagimnastykować się przy jedzeniu, mając założone siatki przeciwkomarowe na głowach.
19 Czerwiec 2017 (Poniedziałek) – przy drodze E6, ok. 1 km przy Hatteng
Dystans: 24.3 km
Po dniu odpoczynku ruszyliśmy dalej, teraz wzdłuż fjordu. Przez cały dzień towarzyszyły nam przepiękne widoki. Było jednak trochę zimno, bo wiał chłodny wiatr, a na niebie ciemnoszare chmury krążyły. Deszcz nas póki co oszczędził.
Zaczęło padać oczywiście dopiero, jak rozłożyliśmy się na przerwę obiadową. Musieliśmy w pośpiechu rozkładać naszą płachtę biwakową. Przypadkiem potrąciliśmy garnek z wodą i wszystko wylądowało na trawie. Musiałam iść spory kawałek do strumyka, ale przynajmniej w tym czasie chmury przeszły i mogliśmy zjeść w spokoju.
Marcina noga coraz bardziej dawała się we znaki, rano smarował żelem, który zakupiliśmy w Skibotn, i jakoś szedł. Gorzej robiło się po południu, po przerwie obiadowej. Wtedy to już ledwo nogę podnosił. Przystanęliśmy na poboczu, myśląc co dalej, bo tak nie da rady iść. Nasmarował jeszcze raz żelem i jakoś doszliśmy do parkingu, gdzie zostaliśmy na noc. Miejsce było przepiękne, położone nad fjordem, otoczonym z każdej strony przez wysokie góry, cudownie oświetlone w wieczornym słońcu i odbijające się w spokojnej wodzie. Nam tymczasem Marcinowa noga nie dawała spokoju.
20 Czerwiec 2017 (Wtorek) – przy drodze 87, ok. 30 km przed Øverbygd
Dystans: 24.1 km
Rankiem zostawiając Marcina w namiocie, poszłam do pobliskiego miasteczka po zakupy. Niestety okazało się, że sklep był w trakcie remontu i miał się otworzyć dopiero za trzy dni. Kolejny najbliższy sklep 20 kilometrów dalej, niestety nie po drodze, którą chcieliśmy iść.
Marcina noga lepiej się miała z rana, więc zapakowaliśmy się i poszliśmy dalej. Idąc, rozważaliśmy co tu zrobić z jedzeniem. W zasadzie mieliśmy trochę zapasów, brakowało nam tylko chleba. Doszliśmy do jakiegoś miasteczka, gdzie kiedyś co prawda był sklep, teraz tylko już szyld został. Wzięłam się i wiedząc, że nie mamy nić do stracenia, poszłam do pobliskiego hotelu. Najpierw zapytałam się o najbliższy sklep, a potem nie uzyskawszy pomyślnych wiadomości, grzecznie zapytałam, czy może oni nie mają trochę chleba, który moglibyśmy odkupić. Pani recepcjonistka pobiegła na zaplecze i wróciła z bagietkami i jeszcze dodatkowo jakimiś pasztecikami do smarowania. I nie chciała za to ani grosza! Ucieszyliśmy się bardzo, mogliśmy spokojnie odbić w drogę podrzędną numer 87, nie martwiąc się, czy dojdziemy do jakiegoś sklepu.
Wokoło już dużo więcej zieleni, ku naszej radości. Było również dużo cieplej, jako że drogi w przeważającej większości prowadziły dolinami. Na tym odcinku sporo było pól uprawnych, gospodarstw, zrobiło się rolniczo, sielsko i wiejsko :)
21 Czerwiec 2017 (Środa) – przy drodze 87, niedaleko Holt
Dystans: 23.8 km
Marcinowa noga nie dawała za wygraną. Rankami było dość dobrze, ale im dalej, tym gorzej. Po przerwie obiadowej ciężko było mu się rozchodzić, szliśmy wtedy powoli, przystając co jakiś czas, aby Marcin mógł trochę tę nogę porozciągać. Nie wyglądało to jednak dobrze.
Jakoś sobie człapaliśmy, a Marcin próbował różnie stawiać nogę, aby zobaczyć, co pomaga. No i okazało się, że chyba stawiał za małe kroki, szedł na zbyt sztywnych nogach. To powodowało ból, a ból powodował jeszcze mocniejsze usztywnianie nogi i takie błędne koło się robiło. W pewnym momencie rozluźnił nogę i zaczął stawiać większe kroki, tym samym angażując mięśnie ud do pracy. I wtedy było wyraźnie lepiej. Jeszcze szedł tak parę dni, upewniając się, że to jest rozwiązanie problemu i wkrótce mogliśmy zapisać kontuzję nogi jako historię w pamiętniku.
22 CZERWIEC 2017 (CZWARTEK) – PRZY DRODZE 87, TUŻ ZA RUNDHAUG
DYSTANS: 26.9 KM
Mimo chłodnego poranka szło się dobrze, a słońce z każdą chwilą coraz śmielej pokazywało się zza chmur. Mijaliśmy po drodze jakieś miasteczko, ale zatrzymaliśmy się tylko na krótką przerwę i małą przekąskę. Szliśmy teraz zielonymi dolinami, terenami rolniczymi, coraz więcej osad i zabudowań było dookoła. To utrudniało też znalezienie miejsca na przerwę czy rozbicie obozu, bo jak już dochodziliśmy do rzeki to najczęściej była przy niej jakaś osada.
Tak idąc w poszukiwaniu odpowiedniego miejsce, doszliśmy do sklepu, w którym pierwotnie zamierzaliśmy się zaopatrzyć. Niestety było już na tyle późno, że sklep był zamknięty. Oceniliśmy stan naszych zapasów i stwierdziliśmy, że jak tak dobrze nam idzie, to wcale nie potrzebujemy więcej jedzenia. Poszliśmy zatem dalej i rozbiliśmy się gdzieś w lesie z dala od osad ludzkich i niestety z dala od wody. Na szczęście przewidzieliśmy, że taka sytuacja się zdarzy i mieliśmy zapas wody ze sobą.
23 Czerwiec 2017 (Piątek) – przy drodze E6, ok. 8 km przed Setermoen
Dystans: 30.6 km
Gdy słoneczko budzi o poranku, to z radością wstaje się z namiotu. Był taki ładny poranek, że jeszcze przed wyjściem zdążyliśmy podładować telefon. Kierowaliśmy się ku Setermoen i jak tylko była taka możliwość, to wybieraliśmy drogi podrzędne. Sprawdziliśmy, ile kilometrów nam zostało i jako że zbliżała się niedziela, przyspieszyliśmy kroku, aby dojść do miasta na sobotę, żeby jeszcze zdążyć zakupy zrobić. Jak to już sobie obraliśmy taki cel, to szliśmy raźno, dopingując się wzajemnie. Pogoda dopisywała, więc i przyjemnie się szło. Popołudniem trafiliśmy na pięknie położoną drogę podrzędną, która prowadziła wzdłuż rzeki. Dookoła dominowały lekko ośnieżone szczyty gór. Było bezwietrznie, woda na rzece niczym tafla lustra odbijała krajobrazy. Zrobiło się nieprawdopodobnie ładnie, aż nie mogliśmy się napatrzeć.
Im bliżej było do miasta, tym ruch samochodowy był większy. W końcu musieliśmy też wejść na drogę E6 i przypomnieć sobie jak to jest wędrować ruchliwą drogą. A aut było bardzo dużo, czy powodem był początek weekendu, czy była to bliskość miasta, w każdym razie nie szło się najlepiej. Trzeba było bardzo uważać. Miejsce na nocleg trafiło nam się ładne, parking ze stolikami piknikowymi nad rzeką. Tylko był jeden mankament – bliskość drogi. W nocy co chwilę wybudzał nas hałas od przejeżdżających aut.
Komarów już coraz więcej jest. Zwłaszcza wieczorami trzeba było się ubierać, smarować odsłonięte miejsca i zakrywać przede wszystkim kostki, bo te sobie komary szczególnie upatrzyły.
24 Czerwiec 2017 (Sobota) – Setermoen Bardu Camping
Dystans: 7.9 km
Do Setermoen dotarliśmy przed południem. Słońce od rana przygrzewało, zrobiliśmy więc porządne suszenie śpiworów, materacy i namiotu. Potem wzięliśmy się za siebie, najpierw kąpiel, potem pranie i dopiero wtedy mogliśmy sobie odpocząć trochę, podczas gdy wszystkie nasze baterie i sprzęty elektroniczne się ładowały. Niestety późnym popołudniem zaczęło padać i padało już równo do końca dnia. Dobrze, że mieliśmy gdzie sobie posiedzieć i przy okazji pogawędziliśmy z motocyklistą ze Szwajcarii, który zatrzymał się na tym kempingu na jedną noc. Ustaliliśmy dalszą trasę, tak aby jak najmniej iść głównymi drogami, a poruszać się podrzędnymi, nawet na koszt nadrobienia kilku kilometrów. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, aby dojść do Abisko, skąd miałam wyruszać do Anglii na kilka dni.